Archiwum Polityki

Metafora musi pracować

Kim jest Magdalena Tulli? Od niedawna uznaną pisarką, a oprócz tego...

Tłumaczką. Najchętniej tłumaczę z włoskiego, bardzo to lubię.

Trafiła pani do literatury późno, ale już za pierwszą książkę "Sny i kamienie" otrzymała pani nagrodę Fundacji Kultury i nagrodę Kościelskich... Długo ją pani pisała?

Długo. Inni piszą szybciej. To dlatego, że pomysł był szalony. Niełatwo było nadać książce ten gładki rytm, który potem podobał się publiczności. Właściwie wyglądało to na przedsięwzięcie niemożliwe, rzuciłam ją na szafę, leżała tam dwa lata. Niepewne przedsięwzięcia nie skłaniają do systematycznej pracy.

Jak napisał jeden z krytyków: "To, co wyprawiają wokół tej książeczki recenzenci, zaczęło sprawiać wrażenie owczego pędu"...

To później, kiedy już się ukazała. Trudniej było wydawcom zdecydować się na opublikowanie tej książki, kiedy sukces był niepewny. Musiała poczekać na swoją chwilę i na swojego wydawcę. A potem rzeczywiście zebrała świetne recenzje. Teraz, po drugiej książce, sezon ochronny się skończy. Liczę się z tym.

"Sny i kamienie" napisane są tak klarownie, język tej książki jest tak wycyzelowany, że Jan Błoński mógł o pani napisać: "Ta to ma poczucie formy"... To samo wyczucie formy znajduję w pani drugiej książce...

Wyczucie formy to posłuszeństwo wobec reguł kompozycji, a także nieposłuszeństwo. Trzeba wiedzieć, kiedy reguły są święte, a kiedy można je podeptać. Zwykle poprawiam do upadłego, ale jeśli chodzi o szlifowanie zdań, w ogóle tego nie robię. Nie poprawiam stylu. Wiele razy musiałam wysadzić w powietrze cały tekst. To ciężkie przeżycie. Huk, zdania fruwają, potem składam coś z odłamków. Nie mówię, że to właściwa metoda, nie polecam jej innym.

Polityka 43.1998 (2164) z dnia 24.10.1998; Kultura; s. 56
Reklama