Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Forsa i poważanie

W "Polityce" z 10 października, w liście do redakcji, pisze prof. Bogusław Żernicki z Instytutu Nenckiego, iż "niebezpiecznie dezinformuję" czytelników polskich w sprawie zarobków francuskich profesorów. "W rzeczywistości - pisze - pensje profesorskie we Francji są bardzo wysokie. Pamiętam, że przed kilkunastu laty moja pensja profesorska na Uniwersytecie w Nicei wynosiła ponad 20 tys. franków, tzn. około 3 tys. dolarów (teraz byłaby oczywiście znacznie wyższa). Taką pensję miał we Francji generał i byłem w grupie kilku procent najlepiej zarabiających pracowników państwowych".

Otóż, nie ja dezinformuję, ale właśnie prof. Bogusław Żernicki. Po pierwsze nie podaje, czy była to pensja brutto, czy netto - zaś różnica między dwoma jest rzędu 70 proc. (z pensji brutto odprowadzane są automatycznie koszta ponoszone przez instytucję zatrudniającą, ubezpieczenia społeczne, składki emerytalne etc.). Przyjmijmy jednak, że była to pensja netto. Rzeczywiście, po kilkunastu latach (przyjmujemy roboczo lat piętnaście) wzrosłaby ona o około 4,5 tys. franków. Prof. Żernicki zarabiałby więc ok. 25 tys. franków miesięcznie, czyli 25 tys. x 12 = 300 tys. franków rocznie. Równa się to mniej więcej 50 tys. dolarów, czyli całkiem nieźle.

Tutaj jednak dopiero zaczynają się schody. Załóżmy, że jest profesor kawalerem, reprezentuje więc jedną tylko dedukcyjną jednostkę podatkową. W tej sytuacji od 300 tys. musiałby zapłacić co najmniej 60 tys. podatku od wynagrodzeń. Zakładamy też, że nie śpi profesor pod mostem. Tania kawalerka w Paryżu kosztuje 3-4 tys. miesięcznie. Gaz + prąd + woda + telefon (zaś telefon jest dla profesora w kontaktach z uczelnią, studentami, magistrantami i doktorantami podstawowym narzędziem pracy) to razem co najmniej 3 tys.

Polityka 44.1998 (2165) z dnia 31.10.1998; Stomma; s. 106
Reklama