W Stoczni Gdańskiej znów rośnie napięcie. 2 grudnia odbywa się wodowanie i chrzest ostatniego statku dla armatora niemieckiego. A nie ma innych zamówień. Oznacza to, że zabraknie pracy dla kilkuset stoczniowców, którzy zajmowali się wyposażeniem. Pięć dni później wygasają bankowe gwarancje kredytowe, jakie Stocznia Gdynia przedłożyła syndykowi w związku z umową nabycia Stoczni Gdańskiej. Prezes zarządu Stoczni Gdynia Janusz Szlanta zapowiedział, że bez formalnego przekazania przez ministra skarbu praw do wieczystego użytkowania gruntów należących do Stoczni Gdańskiej nie będzie się starał o przedłużenie gwarancji. A minister Emil Wąsacz mówi, że będzie się zastanawiał do końca roku. Wracamy do punktu wyjścia?
A szło już tak dobrze - ubolewa Bogdan Oleszek, dyrektor do spraw organizacyjnych Stoczni Gdańskiej. - Ludzie się boją, chociaż syndyk stara się ich nie straszyć. Szykujemy listy imienne, dla jakich grup zawodowych nie ma zajęcia. Urząd pracy trzeba powiadomić 45 dni przed terminem planowanych zwolnień grupowych. Syndyk odwleka ten moment.
Fachowcy od kadłubów mają jeszcze co robić tylko dzięki temu, że Gdynia ulokowała w Gdańsku swoje zlecenia na wykonanie elementów kadłuba następnego statku. Lada dzień prezes Szlanta będzie musiał rozstrzygnąć, która stocznia położy pod ten statek stępkę, aby kontynuować prace. - Nie będzie decyzji - zapowiada - to na początku grudnia zabieramy swoje zabawki z Gdańska.
Tymczasem minister Wąsacz podczas wizyty 16 listopada w Gdańsku nie podał żadnych merytorycznych powodów swojej powściągliwości. Stwierdził tylko ogólnikowo, że "powstrzymują go obawy niektórych środowisk" uważających, iż Gdyni chodzi tylko o to, by z zyskiem sprzedać należące do Stoczni Gdańskiej tereny. Jerzy Borowczak, wiceprzewodniczący zakładowej Solidarności, nie bawi się w dyplomację: - Skopałbym - powiada - tyłek takiemu, co gada o niebezpieczeństwie sprzedaży stoczniowych terenów. Od likwidacji zarządzonej przez Rakowskiego wiadomo, że znaczną część terenów trzeba sprzedać.
Owe "środowiska", które wyrażają obawy, to krąg ludzi związanych z Radiem Maryja oraz Komitetem Ratowania Stoczni i Polskiego Przemysłu Okrętowego. Są programowo przeciwni sprzedaży kolebki "Solidarności", a jedyne rozwiązanie, jakie dopuszczają, to układ z wierzycielami i oddłużenie bankruta. Oznaczałoby ono ponowne wzięcie stoczni na garnuszek podatników. Bez kontraktów, bez rokującej nadzieje kadry zarządzającej, za to z całym balastem gospodarczych niepowodzeń.