Archiwum Polityki

Nie jestem Marleną

Hanna Schygulla, ur. w roku 1943 w Chorzowie, jedna z najwybitniejszych aktorek niemieckich, występowała w filmach Strauba, Wendersa, von Trotty i - przede wszystkim - Reinera Wernera Fassbindera (m.in. "Małżeństwo Marii Braun", "Handlarz czterech pór roku"). W roku 1993 otrzymała na Festiwalu w Cannes nagrodę za film "Historia Pierry" w reżyserii Marco Ferreriego. Grała także w filmach takich reżyserów jak Saura, Goddard, Branagh, Wajda. Ostatnio gościła na Śląsku - w chorzowskim Teatrze Rozrywki dała recital piosenki aktorskiej. Był to jej pierwszy publiczny występ w Polsce.

Jest pani bodaj jedyną Górnoślązaczką, która po wyjeździe z Polski zdobyła popularność, stała się kimś w świecie kulturalnym Niemiec. Jak powiadają recenzenci - "najsławniejsza gwiazda kina niemieckiego ostatnich dziesięcioleci..."

Trudno mi oceniać swoją pozycję w niemieckiej kulturze. Ale rzeczywiście przez jakiś czas grałam postaci dla Niemców niemal symboliczne - Maria Braun, Effi Briest, Lili Marlen.

Zatem górnośląski rodowód nie stał się przeszkodą; dwuletnia dziewczynka, która w 1945 r. przyjechała do Niemiec, wtopiła się w nowe otoczenie bez problemu.

A jednak w wielu filmach grałam "obcą". Myślę, że zaważyło na tym w jakiś sposób właśnie moje "bycie bez ojczyzny". Do Bawarii przyjechałam jako dziecko. Potrafiłam mówić w dialekcie bawarskim, tak jak wszystkie tamtejsze dzieci, ale nazwisko mnie wyróżniało, czyniło mnie jednak kimś - właśnie - obcym.

Ta obcość ciążyła czy - paradoksalnie - pomagała?

Dzięki niej zawsze miałam dla siebie jakąś furtkę, jakiś obszar, gdzie czułam się wolna. To wtedy zrozumiałam, że co prawda jestem taka jak wszyscy, ale jednocześnie jestem inna. Trudno mi to określić, ale odbierałam ten stan jako coś przyjemnego. Może dzięki niemu mam trochę swobodniejszy, luźniejszy stosunek do tożsamości w ogóle. Czuję się "wędrowcem przez życie". Nie wiem, czy jestem emigrantką, czy imigrantką. Myślę, że to wszystko daje pewną otwartość na nowe doznania. Lubię zresztą także to uczucie obcości, jakie żywię wobec siebie samej. Nie przeraża mnie ono, a fascynuje. Bo tak naprawdę interesuje mnie przemiana.

To bardzo ponowoczesna forma bycia w świecie - jak powiedziałby profesor Bauman - jest pani nomadą bez stałego portu.

Można powiedzieć, że pochodzę z pogranicza (Grenzland) i właśnie to był zawsze główny motyw przewodni mojego życia: zbliżać się do granicy, nie należeć ani tu, ani tam.

Polityka 49.1998 (2170) z dnia 05.12.1998; Kultura; s. 52
Reklama