Pierwszego dnia Samochodowego Rajdu Wielkiej Brytanii broniącemu tytułu i prowadzącemu w klasyfikacji Finowi Tommi Maekinenowi urwało się koło. Uderzył swoim Mitsubishi Carismą w betonowy blok i próbował potem dotrzeć na trzech kołach do serwisu. Angielski policjant zabronił mu jednak dalej jechać.
Następnego dnia eksplodował silnik w Subaru Anglika Colina Mc Rae, który zajmował trzecią lokatę po dotychczasowych rajdach i oczywiście też stracił szanse. Drugi w generalnej klasyfikacji Hiszpan Carlos Sainz spokojnie przejechał 1892 kilometry (w tym 28 piekielnie trudnych odcinków specjalnych o łącznej długości 380 km) i już widział metę, gdy w jego Toyocie Corolli zaczął palić się silnik. Od tytułu Mistrza Świata, chwały i pieniędzy dzieliło go zaledwie 350 metrów.
Hiszpan płakał i gaśnicą tłumił ogień. Jego pilot Carlos Moya szalał z wściekłości, kopał samochód i hełmem rozbił tylną szybę.
Mistrzem świata został więc ten, który pierwszy odpadł z walki - Fin Maekinen!
W nowoczesnym sporcie pech do niedawna jeszcze wielokrotnie eliminował najlepszych. Również Polaków. W 1960 r. na igrzyskach zimowych w Squaw Valley Elwira Seroczyńska, po zdobyciu srebrnego medalu w łyżwiarstwie na dystansie 1500 m, była absolutną faworytką biegu na 1000 m. Prowadziła do ostatniego wirażu, na którym potknęła się o grudkę lodu. Dziś żaden z trenerów nie dopuściłby do startu ostatniej, walczącej o złoty medal pary, bez sprawdzenia, czy tor lodowy jest idealnie gładki. Jeśli więc obecnie łyżwiarze padają na lód, to po prostu z braku sił, a nie bruzd czy grudek.
Los jest nieprzewidywalny. Przekonał się o tym dwukrotny mistrz olimpijski w strzelaniu z pistoletu dowolnego Józef Zapędzki. W 1976 r. jechał na olimpiadę do Montrealu w znakomitej formie po swoje trzecie zwycięstwo. Trzy serie w pierwszym dniu strzelania potwierdziły jego klasę. Piętnaście dziesiątek" z rzędu. Tłumy zgromadziły się wokół jego stanowiska, mikrofony, kamery.