Archiwum Polityki

Blaski i cienie postmodernizmu

W wywiadzie udzielonym Barbarze Łopieńskiej ("Książki i ludzie") mówi Jerzy Turowicz: "Wyszła teraz książka kilku autorów o postmodernizmie. Chciałbym się dowiedzieć, co to jest ten postmodernizm, bo do końca nie wiem. Nie wiem też, czy jak przeczytam, to się dowiem, chciałbym jednak spróbować". Szanowny panie redaktorze! Chodzi panu zapewne o antologię przekładów "Postmodernizm" pod redakcją Ryszarda Nycza. Otóż z góry uprzedzam - próbować nie warto! Istnieje i jest nawet dominujący sposób uprawiania nauki, który każe mówić o wszystkim w hermetycznym języku kilkunastu zaklęć brzmiących niezwykle mądrze, ale w gruncie rzeczy niezrozumiałych dla nikogo. Tak jest też w przypadku wzmiankowanej antologii. Tymczasem zasada naczelna postmodernizmu jest bardzo prosta. Sprowadza się do twierdzenia, że nie ma teorii obiektywnych, gdyż ich formułowanie jest każdorazowo zdeterminowane przez powikłania ideologiczne i socjologiczne (co nas też dotyczy) formułujących. Mutatis mutandis, nie mamy więc też dostępu do faktów obiektywnych, zakłamanych od początku przez ich ideologiczny opis.

Teza ta, w konfrontacji z wszechpanoszącym się pozytywizmem, była w pewnym momencie, szczególnie w dziedzinie humanistyki, twórcza i ożywcza. Nie ulega na przykład wątpliwości, że historia wykładana w naszych szkołach (obojętne, przez którą z formacji politycznych) jest od stu lat bardziej mitem ideologicznym niż relacjonowaniem zdarzeń (faktów) i ich powiązań. Podobnie w socjologii, literaturoznawstwie, etnologii etc., etc. Do tego momentu odgrywał postmodernizm rolę zbawiennej szczotki wymiatającej z nauki kurz uprzedzeń, podporządkowań "wyższym celom", ideologii i koniunkturalnych emocji.

Polityka 50.1998 (2171) z dnia 12.12.1998; Stomma; s. 98
Reklama