Archiwum Polityki

Smutek po diable

Sto lat temu łódzkie królestwo Scheiblera na Księżym Młynie było Ziemią Obiecaną. Dla niektórych nawet całym światem. Ludzie rodzili się w scheiblerowskich domach, chodzili do scheiblerowskiego przedszkola, scheiblerowskiej szkoły, w scheiblerowskiej fabryce rujnowali sobie zdrowie, które następnie reperowali w scheiblerowskim szpitalu. Pani Budzisz, snowaczka mieszkająca na osiedlu od urodzenia, pamięta, jak jeszcze po wojnie w pobliskim Domu Bauma działał teatr, w którym robotnicy wystawiali "Balladynę". Było kino, kółka zainteresowań, ćwiczyła orkiestra dęta. Dziś nie ma kina, nie ma orkiestry ani nawet instrumentów. Niedługo nie będzie także fabryki. Przed Domem Bauma młodzież leniwie popija alpagi. Na Księżym Młynie wszystko schamiało.

Syn doktora Andrzeja Lewandowskiego to piąte pokolenie Lewandowskich, mieszkające na Księżym Młynie. Dziadowie po kądzieli trafili tutaj pod koniec ubiegłego wieku, gdy upadł ich folwark w podwarszawskim Moczydłowie. Dziadowie po mieczu przybyli z południowych Kujaw po bankructwie gospodarstwa. Wędrowali z głodującej wsi do spowitego dymem imperium Scheiblera, w poszukiwaniu Ziemi Obiecanej. I znaleźli ją w domu z czerwonej cegły pod numerem ósmym.

Pradziad po mieczu, przedtem właściciel trzech dorożek, został sekcyjnym sekcji toporników w straży ogniowej u Scheiblera. W mundurze prezentował się jak należy, co widać na fotografii.

- To ten w piątym rzędzie po prawej. Pośrodku feuermeister, Niemiec, dalej koledzy z Piątego Oddziału razem z dziećmi. Niemcy, Polacy, Ukraińcy nawet. A ten tu, to Schwember Stanisław, felczer. Późniejszy volksdeutsch, ale porządny człowiek i dla polskości zasłużony.

Dziad po kądzieli, Józef Grossmann, był u Scheiblera w Nowej Tkalni majstrem salowym. W pracy przechadzał się w białym kitlu i miał pod sobą z tysiąc krosien. Oto on na grafice wykonanej przez Jana Marcina Szancera. Grafika powstała już w okresie budowy socjalizmu. Dziad Józef był wtedy przodownikiem pracy, ale zadatki na przodownika miał od zawsze. Pracował jak należy i za cara, i za Drugiej RP, i za władzy ludowej, bo praca była dla niego najważniejsza.

W politykę przed wojną się nie angażował. Po wojnie także pozostał bezpartyjny, bo - jak twierdził - z prądem płyną tylko zdechłe ryby. Ale ta polityka i tak sama jakoś go w życiu odnalazła. Podczas wydarzeń 1905 r. przyszli do niego socjaliści z zakładów Scheiblera i poprosili, żeby przechował u siebie ich partyjną kasę. Nie bardzo mieli zaufanie do swoich, dlatego wybrali jedynego człowieka rzetelnego, jakiego znali - bezpartyjnego Józefa Grossmanna z Księżego Młyna pod ósmym.

Polityka 50.1998 (2171) z dnia 12.12.1998; Na własne oczy; s. 100
Reklama