Archiwum Polityki

Lokatorzy Czarnej Dziury

Przypominają o swoim istnieniu, kiedy zaczynają się mrozy. Wtedy trafiają do kronik wypadków. Nie są nigdzie zameldowani, nie płacą podatków, nie głosują, żyją poza systemem opieki społecznej. Dziewięćdziesiąt procent z nich prawdopodobnie nigdy nie wróci do normalnego życia. Tegorocznej zimy zamarzło już niemal sto osób.

Ustawa o pomocy społecznej nie precyzuje pojęcia: bezdomny, chociaż posługuje się nim. Najprostsza definicja, mówiąca, że bezdomny to człowiek bez własnego mieszkania, jest mało precyzyjna - zważywszy na to, że w Polsce prawie półtora miliona rodzin nie ma samodzielnego lokum. Kim jest zatem bezdomny? Według socjologa Antoniego Przymeńskiego jest to ktoś, kto "czasowo lub trwale nie jest w stanie własnym staraniem zapewnić sobie schronienia spełniającego minimalne warunki, pozwalające uznać je za pomieszczenie mieszkalne".

Ofiary Balcerowicza?

Panuje opinia, że główną przyczyną bezdomności w Polsce jest transformacja ustrojowa i jej skutki, takie jak bezrobocie, które utrwala poczucie braku perspektyw i ogólnej beznadziei. Zdaniem Mirosława Starzyńskiego, socjologa, członka Rady Opiekuńczej dla Bezdomnych przy Prezydencie Warszawy, to teza bałamutna choćby dlatego, że bezdomni istnieli już w PRL-u, mimo że państwo starało się ten fakt ukryć.

Bezdomność była niewidoczna, ponieważ każdy obywatel miał meldunek w dowodzie osobistym, zaś tych, którzy zmuszeni byli żyć na ulicy, nazywało się pasożytami społecznymi i zamykało w aresztach. - Pierwsza noclegownia powstała w Polsce siłami prywatnymi już w 1977 r. Nazwano ją Domem Przyjaźni, żeby władze nie zorientowały się, o co naprawdę chodzi - argumentuje Starzyński. I dodaje, że aż do lat 80. tysiące ludzi nie mających własnego kąta żyło w tymczasowych robotniczych barakach i hotelach albo przez całe życie przemieszczało się z jednej wielkiej budowy socjalizmu na kolejną. Kiedy skończyło się Wielkie Budowanie, hotele zamknięto, a całe rodziny zostały bez dachu nad głową. -  Dzisiaj na klatkach schodowych i dworcach wcale nie nocują ludzie, którzy utracili pracę na skutek zwolnień grupowych, ofiary nieudanych interesów czy nieprzemyślanych kredytów.

Polityka 51.1998 (2172) z dnia 19.12.1998; Kraj; s. 32
Reklama