Archiwum Polityki

Nasza apokalipsa

To już za chwilę - głoszą nowi egzegeci starych proroctw. Powtarzają się te same daty apokalipsy. Lipiec 1999. Rok 2000 albo 2001. Różne bywają za to wersje końca świata: katastrofa kosmiczna, wojna nuklearna, ogólnoświatowa zaraza albo dość banalna na tym tle awaria systemów komputerowych. Rzeczywistość u progu Millenium dostarcza mnóstwa znaków, skrzętnie odczytywanych nie tylko przez nawiedzonych mistyków.

W zeszłym roku były sekretarz obrony USA Caspar Weinberger i politolog Peter Schweizer wydali bestsellerową książkę "The Next War" (Następna wojna), w której przedstawili scenariusze kolejnej wojny światowej. W jednym z nich nowy dyktator Rosji wykorzystując przewagę militarną w postaci nowego systemu obrony przed atakiem rakietowym dokonuje aneksji całej Europy i posługuje się w tym celu bronią nuklearną. Ameryka upokorzona i przestraszona nie może pomóc sojusznikom z NATO (w tym Polsce). Giną miliony ludzi, państwa nie podbite jeszcze przez neoimperialną Rosję płacą jej kontrybucję i trzeba czekać długie lata, nim Amerykanie wymyślą nowy, lepszy od rosyjskiego system obrony, by Rosja wycofała się z zajętych terenów.

Specjaliści wojskowi i politolodzy uznali prawie jednomyślnie, że książka Weinbergera i Schweizera zawiera wielce prawdopodobne warianty globalnej polityczno-militarnej katastrofy. Podkreślali w recenzjach precyzję analityczną i logikę w interpretacji faktów, z jaką autorzy budują swoją wizję. Trzeba jednak pamiętać, że książka, która ma się niedługo ukazać w polskim przekładzie, stała się bestsellerem nie tylko dzięki profesjonalizmowi autorów. O tym zadecydował także, a może przede wszystkim, duch czasu.

Im bliżej końca tysiąclecia, tym więcej przybywa książek, filmów, programów telewizyjnych wieszczących koszmar apokalipsy. Publicyści londyńskiego "Guardiana" obliczyli, że w ostatnim czasie co roku wydaje się około 200 książek anglojęzycznych, które w swoich tytułach zawierają słowo "koniec". Niekoniecznie musi to być "koniec ery ideologii" albo "koniec historii". Może być także koniec sztuki, piękna, konwersacji, nauki, małżeństwa, rodziny i wreszcie - jakżeby inaczej - świata. Narastającą tendencję do podejmowania motywu końca nazwano endyzmem, który zajął miejsce postyzmu, czyli rozmaitych koncepcji ponowoczesności i postmodernizmu.

Polityka 1.1999 (2174) z dnia 02.01.1999; Kultura; s. 48
Reklama