Czy „Fallout” wraz z ubiegłorocznym „The Last of Us” wyznaczają nowe standardy dotyczące adaptacji gier wideo na język filmu? I dlaczego muzyka pop z lat 50. tak dobrze pasuje do amerykańskiej apokalipsy?
Pod makabryczną dosłownością „Fallout” – serial o atomowej zagładzie – kryje czarny humor. Zupełnie jak oryginalna gra. Tylko poważnej satyry jest tu nieco mniej.
Wśród licznych opowieści o nadciągającej apokalipsie i zagładzie ludzkości możemy nie zauważyć prawdziwych zagrożeń – przekonuje Maciej Jakubowiak, autor książki „Ostatni ludzie. Wymyślanie końca świata”.
Z planetoidą możemy sobie poradzić, gorzej z erupcją superwulkanów, kolejną pandemią, pułapkami biotechnologii czy sztucznej inteligencji. „Koniec świata. Krótki przewodnik po tym, co nas czeka” Bryana Walsha mocno straszy, ale i trochę uspokaja.
Dla naszej cywilizacji nie mniej groźne od samej pandemii stają się obrazki z newsów: rozboje, bijatyki, akty zbiorowego nieposłuszeństwa. Skąd my to znamy?
Chyba czułem w kościach, że wydarzy się coś złego – mówi Robert Harris, twórca m.in. „Oficera i szpiega” i „Autora widmo”. W jego nowej książce do apokalipsy dochodzi w 2025 r.
Unormowanie się życia po wielkiej katastrofie może zająć nawet 10–20 mln lat – wynika z badań paleontolożki prof. Łucji Fostowicz-Frelik. Dotyczy to nie tylko kataklizmu, który wybił dinozaury. Także tego, który właśnie na Ziemi rozpętali ludzie.
W kinach można właśnie oglądać ekranizację książki „Inferno” Dana Browna. Autor straszy w niej bioterroryzmem, pandemią i stworzonym w laboratorium wirusem. Czy w realnym świecie jest się czego bać?
Rozmowa z prof. Bogdanem Wojciszke o naturze emocji wywoływanych przez informacje o katastrofach klimatycznych, epidemiach i nieuchronnej zagładzie ludzkości.
Dla kultury popularnej nadejście wielkiej katastrofy jest już czymś tak oczywistym, że naprawdę interesujące stało się to, co będzie po niej. To dlatego strach przed atomowym grzybem zamienił się w obawę przed hordą zombie.