Prezydentem Czecho-Słowacji (tak po konferencji monachijskiej brzmiała oficjalna nazwa okrojonego państwa) był człowiek stary i schorowany, były prezes Sądu Najwyższego Emil Hácha. Objął urząd po Edwardzie Beneszu, który po Monachium podał się do dymisji i wyemigrował do Anglii.
Przez te kilka miesięcy, które upłynęły od dyktatu monachijskiego, w Pradze łudzono się, że udało się przetrwać najgorszy kryzys, że Sudety zaspokoiły apetyty Hitlera. Bardzo chciano w to wierzyć, choć było to coraz trudniejsze.
W rzeczywistości Hitler podjął decyzję o likwidacji Czecho-Słowacji już w październiku 1938 r., a zwlekał z jej realizacją oczekując, jak rozwinie się sytuacja międzynarodowa. Ważne też zapewne było przekonanie się, jak zareaguje Polska na wysunięte w tym właśnie czasie wobec niej żądania.
Przypomnijmy, że 24 października 1938 r. niemiecki minister spraw zagranicznych w trzygodzinnej rozmowie z polskim ambasadorem stwierdził, że "nadszedł czas, aby całkowicie oczyścić stosunki między Niemcami a Polską ze wszystkich istniejących problemów". Oznaczać to miało powrót Wolnego Miasta Gdańska do Rzeszy, przeprowadzenie przez województwo pomorskie eksterytorialnej, należącej do Niemiec, autostrady i takiejż linii kolejowej, przystąpienie Polski do paktu antykominternowskiego, czyli tworzonego przeciw ZSRR sojuszu, i wprowadzenie do polsko-niemieckiego układu ze stycznia 1934 r. klauzuli konsultacyjnej, co oznaczało uzgadnianie polskiej polityki zagranicznej z Berlinem. Oczywiście również polityki niemieckiej z Warszawą, ale nikt nie był na tyle naiwny, by traktować takie zobowiązanie poważnie.
W publicystyce historycznej najczęściej przywołuje się sprawę Gdańska oraz autostrady i linii kolejowej. Nie były to jednak sprawy najważniejsze, a poza tym możliwe było znalezienie w tych kwestiach rozwiązań kompromisowych.