Skąd ta minirewolucja? Zmiany na pewno są potrzebne, bo na tym rynku dzieje się coraz gorzej. Niedawno wyszło na jaw, że dentysta z Dolnego Śląska w ciągu 8 miesięcy wystawił Narodowemu Funduszowi Zdrowia rachunek na ponad 3,5 mln zł. Tyle kosztowały leki wypisane na jego receptach, za które Fundusz zapłacił aptekom. Nowy system komputerowy umożliwił szybką identyfikację lekarza wraz z pełną listą medykamentów. Znalazły się na niej przeważnie specyfiki stosowane w leczeniu chorób centralnego układu nerwowego: leki narkotyczne i psychotropowe.
– W Polsce recepta jest czekiem. Każdy lekarz może na niej wypisać dostępne na rynku preparaty. Gdyby dentysta uczynił tak w przypadku najdroższych leków kilka razy, nie wzbudziłoby to naszych podejrzeń – tłumaczy prezes NFZ Jerzy Miller. – Ale 3,5 mln zł to suma ogromna; rozwiązaliśmy z nim umowę, bo nie potrafił swych decyzji uzasadnić.
A może stomatolog miał powody, by leczyć próchnicę psychotropami i najdroższymi środkami uśmierzającymi ból? W ciągu 8 miesięcy przepisał m.in. 11 tys. opakowań morfiny, 9 tys. opakowań fentanylu, ponad 2 tys. opakowań petydyny. – Mógł stosować je w narkozach, ale nawet gdyby usypiał wszystkich swoich pacjentów przez całą dobę codziennie przez okrągły rok, nie zużyłby takiej ilości – komentuje warszawski stomatolog. Prawdopodobnie pomysłowy lekarz handlował lekami stosowanymi do znieczuleń w gabinetach prywatnych.
Ktoś nas okrada
Na czarnej liście Narodowego Funduszu Zdrowia znalazło się sześciu lekarzy, których recepty kosztowały powyżej 1 mln zł. Jeden z rekordzistów inwalidom wojennym przepisywał najczęsciej środki odchudzające i viagrę. – Nie podamy ich nazwisk, bo nie chodzi nam o represje – powtarza Jerzy Miller.