Archiwum Polityki

Dom z chmur

Wagon stoi na platformie. Platforma kończy się nagle, pozwalając, by przednie koła wagonu, wbite w powietrze, stwarzały wrażenie ruchu. Na pozór jest to zwyczajny wagon towarowy: wiele takich zachowało się w pamięci, każąc myśleć o chrzęście żelastwa, stukocie kół, krzywiźnie szyn, ciemnych prostokątach podkładów, między którymi przebiegało dzieciństwo. Zasłuchane w gwizd lokomotywy, pojawiające się w oddali strzępy pary. Ale wagon znajdujący się na terenie Instytutu Yad Vashem nie przyjechał z Krainy Łagodności, lecz ze strefy taśmowej śmierci, ujętej w prowadzone sumiennie statystyki. Inaczej niż w Księdze: śmiercią nie był wielooki anioł, przed którego spojrzeniem niepodobna uciec. Śmierć z połowy XX wieku - znudzona monotonią powtarzalnych czynności, zachrypnięta od krzyku, pokrzepiona wódką i poczuciem władzy spełniała męczącą powinność: przez wiele godzin dozorowała załadunek. Do wagonu, do setek identycznych wagonów podstawionych na bocznicy przy zbiegu ulic Dzikiej i Niskiej pędzono tych, co znaleźli się na Umschlagplatzu.

Wagon w Yad Vashem jest autentyczny. Przed laty przetransportowano go z Polski, postawiono na pochyłej platformie, żeby mową pomników opowiadał o piekle. Wejście do niego trudniej dziś znaleźć niż w poemacie włoskiego poety. O Umschlagplatzu piszą kronikarze Zagłady. Ale co wiemy o nim naprawdę? Czy między bocznicą a Umszlagiem (przyjął się ten skrót) była brama, czy też jej istnienie to tylko gra wyobraźni, zderzonej z rzeczywistą grozą. Topole, czy były topole, zwiewany przez wiatr topolowy puch? Ile kroków dzieliło rampę od bramy? No a mur - był mur, czy zasieki z drutu kolczastego. A ścieżka, co ze ścieżką, co ze składami, gdzie gromadzono sterty mundurów, uszytych i odprasowanych przez zatrudnionych w szopach niewolników.

Polityka 15.1999 (2188) z dnia 10.04.1999; Groński; s. 85
Reklama