Archiwum Polityki

Zmierzch myśliciela

Na łamach "Życia" (nr 80) Ryszard Legutko słusznie ubolewa nad stadnością polskiego życia kulturalnego. "W ciągu ostatnich kilku lat - powiada Legutko - zanudzano nas rozmaitymi gwiazdami: raz było to pismo ťBruLionŤ, innym razem Marcin Świetlicki, jeszcze innym Jerzy Pilch. Nie można było otworzyć gazety, by nie przeczytać kolejnych dysertacji o przełomowej roli ťBruLionuŤ, o poezji Świetlickiego czy o prozie Pilcha". Otóż istotnie, ile razy w ciągu ostatnich tygodni, a nawet miesięcy otwieram "Życie", tylekroć trafiam tam na tekst Ryszarda Legutki, w którym autor ten z maniakalnym uporem zajmuje się moją osobą. Natarczywość Legutki mierzi mnie i stawia w kłopotliwej sytuacji, ja bowiem Legutkę cenię. Cenię Ryszarda Legutkę, choć zarazem sprzyja mi jego niechęć. Na wszelki wypadek objaśniam ten nieskomplikowany paradoks: cenię Ryszarda Legutkę za jego zalety i równocześnie zdaję sobie sprawę, że ma on wady, które udaremniają mu nie tylko akceptację, ale jak sądzę, nawet zrozumienie niektórych prostych wypowiedzi literackich.

Autor ten umie obrócić frazą, dotknąć istoty rzeczy, zwłaszcza na tle porażonego stadnością (i szeregiem innych dolegliwości) polskiego życia kulturalnego niektóre jego artykuły bywają wydarzeniami. Przy ogólnej, rzec chyba nawet można, wirtuozerii intelektualnej Legutko kiepsko jednak słyszy literaturę, po z natury rzeczy chaotycznych obszarach wszelakiej twórczości porusza się na oślep, mocny i wyrazisty w dawaniu generalnych diagnoz, wobec konkretów (zwłaszcza wobec nie pasujących do diagnozy konkretów) unosi się doktrynalnym gniewem, drzemiący w nim posępny ideolog (by nie rzec politruk) budzi się zbyt często. Ostatnio w dodatku Ryszard Legutko w swej publicystyce wyraźnie obniżył loty, jął zdradzać skłonność do plotkarstwa oraz do ekscytacji wąsko rozumianą seksualnością natury ludzkiej.

Polityka 16.1999 (2189) z dnia 17.04.1999; Pilch; s. 99
Reklama