Dawno podejrzewałem; jesteśmy krajem znalezisk. Wieszcz przewidział już dawno: znajdzie się nawet tata, z ballady o powrocie taty. Jak by to wyglądało dzisiaj? Chyba tak, jak w historyjce o facecie, który nad ranem dotarł do domu.
- Ja wcale nie jestem pijany - zamruczał.
- Muszę tylko znaleźć lustro, żeby dowiedzieć się, kto przyszedł.
Czytam, że w Górach Świętokrzyskich naukowcy odnaleźli jaja dinozaurów. Ściślej - fragmenty jaj, bez skorupek. Pewnie użytych na pisanki. Konkurencyjni naukowcy zakwestionowali znalezisko. - Dinozaury u nas? Wykluczone - orzekli. Nie chcę się chwalić, ale wczoraj widziałem na własne oczy poczciwego dino. Szedł z komórką przyklejoną do ucha, w łapie niósł teczkę. I zniknął w bramie ozdobionej tabliczką; tu właśnie mieści się sztab ważnej partii politycznej. Której, nie powiem. W dobie audiotele przyda się każdemu chwila gimnastyki umysłowej. Pomocnej później w udzieleniu prawidłowej odpowiedzi na pytanie: Co to jest? Po wodzie pływa, tkaczka się nazywa.
Jaja dinozaurów! Wielkie mecyje. Pora na znalezisko naprawdę głośne. Profesor Bogdan Zakrzewski, autor świetnych książek o Fredrze, Słowackim, Mickiewiczu, pamiętnikopisarstwie i śląskim folklorze upublicznił (tak dziś się pisze) sensacyjne odkrycie: odnalazł się wyimek II części "Pana Tadeusza", będący w posiadaniu fotografa Wieszcza, Tomasza Szweycera. Pan profesor zbadał fotokopię manuskryptu i doszedł do wniosku; mamy do czynienia z autentykiem. Zgadza się interpunkcja, pisownia, słownictwo. Wszystko się zgadza: Mickiewicz, podobnie jak twórcy serialu "Dom", chciał pociągnąć poemat dalej. "Kontynuacja miała się rozgrywać w czasie powstania listopadowego, a głównym jej bohaterem miał być syn Tadeusza i Zosi.