Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Szkoda słów

Z coraz większym strachem biorę udział w różnych spotkaniach z publicznością, ponieważ raz po raz zdaję sobie sprawę, że mówiąc do jakiegoś grona ludzi, które mam przed sobą na sali, mogę być wybiórczo usłyszany przez kogoś innego i gdzie indziej. Sam fakt, że nigdy nie wiadomo, kto nas słucha, zbanalizował się głęboko w czasach realnego socjalizmu. Stosowni ludzie słuchali nieodmiennie wszelkich wystąpień publicznych i ich obecność była wpisana w ryzyko wszelkich wypowiedzi - byli na spotkaniach w Empiku i na spotkaniach w kościele i szczególnie w ostatnich latach można było czasem mieć nadzieję, że niezależnie od niewdzięcznej służby wysłuchają naszych argumentów i zdobędą się na odrobinę bardziej krytycznego sądu. Dziś po latach myślę, że ci ludzie często bez słuchania różnych prelekcji i wykładów byli krytyczni wobec tamtej władzy, a mimo to dalej robili swoje - co innego przemawiać do rozumu, a co innego poruszyć ludzką wolę, która zamienia się w sprzeciw.

Dziś mój strach w trakcie różnych spotkań, odczytów czy pogadanek wynika jedynie z tego, że ulegam złudzeniu, iż mówię do tych, których widzę przed sobą, a tymczasem na sali siedzi jakiś dziennikarz i jutro parę wyrwanych z kontekstu myśli znajdzie się w miejscowej gazecie, skąd przedrukuje je organ centralny - tak jak "Nie" Urbana czy (z uszanowaniem odmienności) krakowski "Tygodnik Powszechny". Piszę o tym bez cienia skargi, przeciwnie, każdemu pochlebia, kiedy jakieś jego myśli znajdują się w szerszym obiegu, a osobiście nie mam powodu do narzekania, żeby ktoś je zniekształcał czy fałszował - prasa terenowa częstokroć góruje nad centralną starannością relacji o zdarzeniu, w którym uczestniczyli różni potencjalni czytelnicy.

Polityka 16.1999 (2189) z dnia 17.04.1999; Zanussi; s. 105
Reklama