Serbię i Czarnogórę od wieków uważano za dwie siostry. Ta pierwsza była zawsze silniejsza i bardziej wpływowa, natomiast druga, choć niezmiennie pozostawała pod urokiem pierwszej, co jakiś czas starała się przypomnieć o swoich ambicjach. Łączyło i łączy je wiele - dramatyczna historia, język, wspólne sojusze, a przede wszystkim geografia. Ale ta jedność jest w znacznym stopniu pozorna. Spór dotyczy nie tyle wspólnej przeszłości obu krajów, ale przyszłości. Tego, czy 650-tysięczna Czarnogóra dołączy do rosyjsko-białoruskiego sojuszu ze wszelkimi tego konsekwencjami, czy też za jakiś czas stanie się częścią Zachodu.
Konflikt pomiędzy Belgradem a maleńką Podgoricą, stolicą Czarnogóry, zaostrzył się na początku serbskich czystek etnicznych w Kosowie oraz w trakcie operacji wojskowej NATO, gdy prezydent Miloszević postanowił obsadzić najważniejsze stanowiska w Czarnogórze swoimi ludźmi. (Sam zresztą pochodzi z Czarnogóry). Sygnałem ostrzegawczym stało się mianowanie bliskiego Miloszeviciowi generała Milorada Obradovicia dowódcą wojsk jugosłowiańskich w Czarnogórze. Kontyngent wojsk federacyjnych liczy tam 22 tys. żołnierzy i wobec 10 tys. policjantów czarnogórskich stanowi pokaźną siłę.
Zdaniem analityków był to pierwszy krok do rozprawy z konstytucyjnymi władzami tej małej republiki. Na świecie podniosła się wrzawa, państwa Zachodu ostrzegły Miloszevicia, aby nie próbował po swojemu rozwiązywać problemów w Czarnogórze.
Chcąc zrozumieć istotę konfliktu, należy cofnąć się o dziesięć lat. Zbuntowany przeciwko Belgradowi prezydent Czarnogóry Milo Djukanović był wówczas jednym z najbliższych współpracowników Slobo i wspierał go przy obsadzaniu władz w Podgoricy zaufanymi ludźmi. Z poręki Miloszevicia Djukanović został premierem Czarnogóry, natomiast prezydentem Momir Bulatović, również pupil "mocnego człowieka" Serbii.