W przeciągu kilkunastu marcowych dni - jak wynika z danych CBOS - liczba zwolenników gabinetu Buzka spadła o niemal dziesięć procent. Kolejne badania innych ośrodków potwierdziły tę tendencję; dotyczy to również osoby samego premiera, który ma znacznie więcej przeciwników niż sympatyków.
Politycy koalicji rządzącej długo bagatelizowali (i często nadal to robią) pogarszające się notowania. Tłumaczyli je trudnymi reformami, jakie właśnie ich rząd musiał przeprowadzić, a także tym, że sympatia publiczna jest czymś w istocie niewymiernym i w pewien sposób niesprawiedliwym; ocena nader często nie jest merytoryczna, wiele zależy od nieobliczalnych emocji, szybko zmieniającej się atmosfery społecznej, czy też zręcznej propagandy przeciwników. Tak więc, według tej tezy, należy spokojnie czekać, robić swoje, a prawdziwa cnota w końcu zwycięży, ponieważ zwycięstwo należy się niejako za całokształt dokonań.
Niemniej, skala porażki rządu, jeśli chodzi o społeczny odbiór jego działań, dociera powoli do liderów parlamentarnej większości. - Jestem przekonany, że utrata sympatii bierze się przede wszystkim z braku silnego przywództwa w gabinecie Jerzego Buzka - mówi Kazimierz M. Ujazdowski, poseł AWS (SKL). - Społeczeństwo jest gotowe ponosić koszty reform, ale tylko wtedy, kiedy jest przekonane, że ktoś trzyma wszystkie sprawy państwa mocną ręką. Gdy brak takiego odczucia, pojawia się niechęć, odrzucenie władzy. Koalicja musi odbudować w ludziach pewność, że rząd naprawdę rządzi, musi uciszyć wewnętrzne konflikty, nieustanne kłótnie, które wynikają właśnie ze słabości i rozbicia rządu.
Także Janusz Lewandowski, wiceprzewodniczący współrządzącej Unii Wolności, jest poważnie zaniepokojony: - To prawda, że z reguły nie zarabia się politycznie na reformach, gdyż przynoszą one skutki odłożone w czasie.