Czechosłowacja była przed wojną (obok ZSRR) jedynym krajem europejskim, gdzie partia komunistyczna (założona w 1921 r.) mogła działać legalnie. Jeszcze w 1989 r. należało do niej 1,7 mln osób, czyli co dziewiąty obywatel. Po "aksamitnej rewolucji" i rozpadzie wspólnego ze Słowakami państwa, KPCz przekształciła się w Komunistyczną Partię Czech i Moraw. Urządzanie plenerowych wieców pierwszomajowych stało się trudne (brak zgody z uwagi na okres lęgu ptaków), centralę partii nowe władze przeniosły na ulicę Więźniów Politycznych i dodały na sąsiadów partię Romów, zaś wyrzuconą z mauzoleum urnę z prochami Gottwalda wobec braku zainteresowania rodziny przewodniczący komunistów przechowywał w barku. Ale nie zmienia to faktu, że partia komunistyczna dysponowała od początku stałym, zdyscyplinowanym i bezwzględnie wiernym 10-12-procentowym elektoratem, złożonym głównie z ludzi, dla których głosowanie na komunistów było czymś w rodzaju praktyk religijnych, tradycją przejętą od dziadka i ojca. Obok starych "soudruhów" w KPCzM znaleźli się liczni przedstawiciele pokoleń młodszych i zupełnie młodych.
Znajomy zabrał mnie na zebranie komórki partyjnej w praskiej dzielnicy Dejvice. Młodzi stanowili 30 proc. zebranych, z równym co starsi przejęciem głosowali, podnosząc w górę partyjne legitymacje, śpiewali Międzynarodówkę i nie mieli najmniejszej ochoty majstrować przy ideowych pryncypiach.
Po dziesięciu latach od obalenia "totality" kierowana przez Mirosława Grebeniczka KPCzM dysponuje 24 miejscami w dwustuosobowym parlamencie, 14-procentowym poparciem społeczeństwa (trzecie miejsce po socjaldemokratach Milosza Zemana i liberałach Vaclava Klausa, oraz realnymi perspektywami na częściowe choćby wyjście z izolacji politycznej.
Powody poprawy pozycji KPCzM wydają się oczywiste.