Dyskusja dotyczy dzisiejszych czterdziestokilkulatków, a nierzadko osób dużo od nich młodszych. Jeśli bowiem ktoś nabędzie do 2006 r. uprawnienia do wcześniejszego zakończenia kariery zawodowej - taką granicę proponuje przygotowujące projekt ustawy ministerstwo Pracy - może z nich, jeśli zechce, skorzystać. O przywileje targują się więc osoby będące w sile wieku i u szczytu kariery zawodowej, nie zawsze świadome, że im ktoś młodszy, tym korzyści z tego uprawnienia będą dla niego bardziej wątpliwe.
Ogromne przywiązanie społeczeństwa do "uprawnień nabytych" ma swoje źródło w tym, że dotychczas wielkość naszych emerytur tylko w nikłym stopniu odzwierciedlała zarówno liczbę przepracowanych lat, jak i sumę płaconych składek. Reforma ten związek przywróciła i obecni czterdziestolatkowie tak naprawdę nie wybierają między zachowaniem a utratą przywilejów. Oni, a raczej w ich imieniu związki zawodowe, mają zdecydować, czy godzą się na wcześniejsze zakończenie pracy i nędzną emeryturę (im mniejsza liczba przepracowanych lat, tym mniej pieniędzy na indywidualnym już koncie emerytalnym), czy też wolą pracować dłużej, aby więcej odłożyć na starość. Dokładniej mówiąc - to rząd chciałby, aby związki tak właśnie podeszły do kwestii przywilejów. Zanosi się jednak na to, że związkowcy postawią ją zupełnie inaczej. Nie będą bronić dotychczasowych uprawnień, ale walczyć o nowe, za które zapłacą pozostali podatnicy.
Nowy klucz
Obecne przywileje nie zawsze tłumaczą się rodzajem wykonywanej pracy. Klucz ich przyznawania był często także polityczny. Im silniejsza branża, tym więcej potrafiła wytargować od władzy dla swoich pracowników. Na wcześniejszą górniczą emeryturę przechodzili więc nie tylko ci, którzy ciężko pracowali pod ziemią, ale także kopalniani urzędnicy.