Archiwum Polityki

Chwilo trwaj?

W ogrodzie uschła mi jedna z jabłoni. Nic na to a priori nie wskazywało. Jeszcze we wrześniu zbieraliśmy z niej owoce i nie zdradzała żadnych objawów choroby albo słabości. Zaczęliśmy się niepokoić w marcu, kiedy na gałęziach nie pojawiły się pąki. Potem przeszedł kwiecień i dalej nic. Dzisiaj jest już maj i sprawa definitywnie przesądzona: nasza jabłoń nie obudziła się z zimowego snu. Nie zmienia to w żadnej mierze ogrodowej harmonii - rosła trochę z boku i właściwie, chociaż ta opinia wydać się może nazbyt surowa - zakłócała symetrię. Teraz rządek: śliwka - druga jabłoń - morela układa się pod linijkę. Więc może w ogóle od początku była niepotrzebna? Skądinąd w jej dziupli gnieździły się corocznie sikorki czubatki. Podsadzało się dzieci i zaglądały w głąb, gdzie najpierw można było zobaczyć małe, białe jajka z rdzawymi plamkami, a po trzech tygodniach usłyszeć sikorzęta. To był niewątpliwie plus: dzieci uczyły się biologii w praktyce. Z drugiej jednak strony, jako się już rzekło, wystawała na bok i zakłócała perspektywę. Żałować więc czy nie żałować? - Z prostacko-sentymentalnego punktu widzenia skłonnym byłoby się powiedzieć, że raczej smutno. Ot, taka dość tania ogrodnicza tkliwość. Jutro przyjdzie sąsiad, wytnie (drewno przyda się na zimę do kominka) i wykarczuje. Dzięki temu chłopcy będą mieli więcej miejsca do gry w piłkę i to też się liczy, bo w końcu sad ma ograniczone wymiary, a dzieciaki rosną szybko i strzelają już na bramkę nie z pięciu, ale piętnastu metrów. W sumie, pomimo smutku, któremu jednak małostkowo ulegam, uznać przychodzi, że nasza jabłoń zachowała się taktownie. Z punktu widzenia dzieci jest to oczywiste.

Polityka 20.1999 (2193) z dnia 15.05.1999; Stomma; s. 106
Reklama