Archiwum Polityki

Front zemsty

- No to witamy w wyzwolonym Kosowie - młody żołnierz z pokaźną plakietką UCK - Armii Wyzwolenia Kosowa - na ramieniu nie krył dumy. Grzmotnęło gdzieś blisko. - Spokojnie. To nasi. Wyzwolone Kosowo zaczynało się gdzieś na górskiej przełęczy, między cuchnącą, oblezioną przez muchy bezgłową padliną krowy i niemożliwie kiczowato wyglądającym, pogryzającym trawę białym koniem. Między Padesh, ostatnim posiołkiem po albańskiej stronie, i Vukmiroviciem, serbską stanicą wojskową, teraz, po jej zdobyciu w wyniku krwawych walk przez UCK - zwanym z albańska Koshare.

Kobieta siedziała na poboczu górskiej kamienistej drogi, tuż przed jej ostrym zakrętem i pitrasiła coś w kocherku zawieszonym nad małym ogniskiem. Obok stała trójka mężczyzn. Nie wyglądali na Albańczyków. Dziennikarze? Bardziej mruknęli, niż udzielili odpowiedzi. Czy idą do bazy UCK w Padesh? Skrzywili się: - Można tak to określić. - Widzisz tego w czarnym mundurze? - kobieta wskazała mieszadłem na stojącego 70 metrów dalej mężczyznę. - Dajesz mu kartkę z programem, który chciałbyś zrealizować. On ją zanosi do Padesh i każe ci wrócić następnego dnia. Wracasz i wtedy ci mówi, że komendant się nie zgodził, ale możesz napisać nową prośbę z nowym programem. Nie, nie szkodzi, że jedną już napisałeś. Wracasz następnego dnia i słyszysz, że nie można, bo trwają walki. Albo nie ma komendanta. Albo komendant jest, ale nie może ci zagwarantować bezpieczeństwa.

Dziennikarka, Amerykanka jak się okazało, miała prawo czuć się podirytowana. Czekała piąty dzień. Z miasteczka Tropoje idzie się do tego biura przepustek nad strumieniem dwie godziny stromymi skrótami pod górę, a kierowcy nielicznych samochodów terenowych liczą sobie minimum sto dolarów za kilkanaście kilometrów wyboistego kursu. Żeby zaoszczędzić siły i pieniądze postanowiła w końcu nocować. Stąd i kocher.

Wręczyliśmy wartownikowi program nabazgrolony na wyrwanej z notatnika kartce papieru. W zamian otrzymaliśmy dwustronicowy, napisany po angielsku na komputerze spis reguł obowiązujących dziennikarzy wizytujących 138 Brygadę UCK. Ogólny sens był taki, że dziennikarzom niczego nie wolno, a w przypadkach wątpliwych patrz jak powyżej. Dokument należało zwrócić niezwłocznie po przeczytaniu. Mój tłumacz, władający biegle serb-skim, stwierdził, że te albańskie przepisy są żywcem przetłumaczone z serbskiego. Komendant 138 Brygady, Rrustemi Berisha, jak wielu wyższych dowódców UCK, był w dawnej "dużej" Jugosławii oficerem.

Polityka 22.1999 (2195) z dnia 29.05.1999; Na własne oczy; s. 100
Reklama