Archiwum Polityki

Kalosze cudów

Gdy zbliża się finisz futbolowych rozgrywek, gdy drużyny potrzebują punktów - do awansu czy do zakwalifikowania się do europejskich pucharów, czy wreszcie do utrzymania się w lidze, wraca niczym bumerang problem kompetencji i uczciwości sędziów. Arbitrzy nagle zaczynają popełniać więcej błędów, mylą się w podejmowaniu boiskowych decyzji, nawet w teoretycznie łatwych do oceny sytuacjach, w konsekwencji wypaczają wyniki spotkań. Ostatnie wydarzenia na ligowych stadionach w Polsce potwierdzają powyższe zarzuty.

W minionym tygodniu Wydział Sędziowski Polskiego Związku Piłki Nożnej postanowił odsunąć od prowadzenia meczów trzech arbitrów - Marka Olecha, Henryka Pawłowskiego i Andrzeja Dymka. Wymienieni otrzymali od obserwatorów futbolowej centrali niskie noty za pracę podczas spotkań Górnika Zabrze z Legią Warszawa, Lecha Poznań ze Stomilem Olsztyn i Amiki Wronki z Polonią Warszawa. Po meczu we Wronkach bramkarz gości Maciej Szczęsny udzielił wywiadu stacji telewizyjnej Canal+, w którym między innymi powiedział: "- To co wyczyniał sędzia Dymek, przejdzie do annałów polskiej piłki. Ten człowiek nas okradł, natomiast sprezentował pierwszą ligę Wronkom. I ja zdania nie zmienię, nawet jeżeli pan Dymek będzie mnie straszył sądem, bo mam go serdecznie w d... Zasłużył na miano pomocnika fryzjera" - komentował przebieg wydarzeń na murawie eks-reprezentant kraju, sugerując niedwuznacznie, że na pracę sędziego mógł mieć wpływ menedżer Amiki, z zawodu... fryzjer.

Pretensje do arbitrów nie są czymś nowym w futbolu, a sędziowskie pomyłki nie są domeną tylko i wyłącznie panów gwiżdżących na polskich stadionach. Wystarczy wspomnieć tak spektakularne wpadki jak choćby ten z finału mistrzostw świata w 1966 r., gdy Szwajcar Gottfried Dienst na spółkę z radzieckim liniowym Tofikiem Bachramowem uznali decydującego o złotym medalu dla Anglików gola, mimo że piłka nie przekroczyła linii bramkowej. Dwadzieścia lat później natomiast, także w turnieju MŚ, argentyński zawodnik Diego Maradona strzelił Anglikom bramkę ręką, a tunezyjski sędzia Ben Naceur uznał ją bez problemu.

W Polsce najgłośniej komentowano występ Sławomira Redzińskiego podczas meczu Legia-Górnik w 1994 r. Gospodarze, by zdobyć mistrzostwo, potrzebowali co najmniej remisu. Tymczasem zabrzanie szybko objęli prowadzenie i - mimo że arbiter pokazał im trzy czerwone kartki - długo nie chcieli go oddać.

Polityka 23.1999 (2196) z dnia 05.06.1999; Społeczeństwo; s. 88
Reklama