Archiwum Polityki

Nie chcę, ale wracam

Za bramą, na starannie przystrzyżonym trawniku, orkiestra dęta z kościoła Najświętszej Maryi Panny Królowej Różańca Świętego gra "Pierwszą Brygadę". Od ulicy Polanki, przez ogród, przesuwa się kolejka imieninowych gości Lecha Wałęsy z prezentami. Leszek Moczulski ofiarował solenizantowi honorowe członkostwo KPN. Wałęsa ma jednak już swoją partię, która właśnie poprosiła byłego prezydenta, by zdecydował się na ponowne kandydowanie do najwyższego urzędu w państwie.

Dwa razy w roku, wokół Lecha Wałęsy kłębi się tłum ludzi - na początku czerwca, z okazji imienin oraz pod koniec września, kiedy świętuje urodziny. W Gdańsku publiczna obecność legendarnego przywódcy Solidarności, od czasu zakończenia prezydenckiej przygody, sprowadza się w zasadzie do tych dwóch towarzyskich okazji. Wtedy w ogrodzie przy Polankach, przed nową willą w stylu dworkowym, z rokiem 1997 wypisanym na frontonie, gromadzą się tłumy. Tym razem nawet większe niż zazwyczaj. Bo też rozesłano podobno rekordową liczbę ponad tysiąca zaproszeń. Pewnie to nie przypadek: dopiero co przecież ogłosił Wałęsa chęć ponownego kandydowania. Liczy się teraz każda polityczna znajomość.

Na salonach przeważają starzy bywalcy: Tadeusz Wilecki, Andrzej Milczanowski, Gromosław Czempiński, prałat Henryk Jankowski, arbiter elegancji, w kremowym garniturze. "Zaproś Lechu kogoś z lewicy" - zachęcał jeden z przyjaciół. I wymieniał kandydatury, jego zdaniem, do przyjęcia: wicemarszałek Marek Borowski, Longin Pastusiak czy Włodzimierz Cimoszewicz. - Na drugi rok - usłyszał w odpowiedzi.

Największy problem z Marianem

Jacek Merkel, szef kampanii prezydenckiej Wałęsy w 1990 r. uważa, że spojrzenie psychologiczne na sytuację Lecha Wałęsy dużo bardziej zbliża do prawdy, aniżeli sucha analiza polityczna: - Wałęsa wciąż pozostaje w szoku po przegranej z Kwaśniewskim. Każda jego wypowiedź wprost kipi niemożliwością przeżycia tej porażki. Uważa, że w Polsce jest tylko jeden człowiek godny piastować stanowisko głowy państwa. Każdy inny jest w jego oczach nie dość dobry, każdy jest przeciwnikiem.

Wałęsie nazwisko Kwaśniewskiego z wielkim trudem przechodzi przez gardło. Najczęściej używa określenia "ten w niebieskiej koszuli". - Jeżeli Wałęsa mówił o swojej przegranej, to tylko na początku i głównie w takich kategoriach, że wybory były sfałszowane, nigdy zaś, że zadecydowała słynna telewizyjna debata.

Polityka 24.1999 (2197) z dnia 12.06.1999; Kraj; s. 22
Reklama