Archiwum Polityki

Sztuczne zmory

Przed kilku laty paru niegłupich dżentelmenów z różnych krajów, zasiadających w jury toruńskiego Kontaktu, uznało za stosowne zapisać w werdykcie, iż festiwal przywrócił im wiarę w teatr. Nie był to odosobniony atak egzaltacji: edycja 1995 pozostaje jednym z najważniejszych zdarzeń artystycznych. I wyznacza skalę ocen. Zgodnie z tą skalą ubiegłoroczny Kontakt został gremialnie zbesztany za kicz, tandetę i pozaartystyczne kryteria doboru przedstawień. W tym roku obyło się (niemal) bez skandali. Niewiele jednak dano też okazji do prawdziwych wzruszeń, uniesień, nawróceń.

W miarę łykania festiwalowych pigułek coraz trudniej było wyobrazić sobie zdarzenie sceniczne, które z piersi obserwatorów wyrwie wreszcie okrzyk: "wierzę, panie, wierzę". Czyżby po dziewięciu latach wypaliła się w jakimś stopniu formuła tej najważniejszej międzynarodowej konfrontacji teatralnej w Polsce? A może - horribile dictu - wypaliliśmy się raczej my, jej uczestnicy i opisywacze, z coraz większym mozołem przekonujący i siebie, i czytelników, że jednak warto co roku w maju odsiadywać bity tydzień po pięć-siedem godzin w dusznych (i to jak!!) festiwalowych salach?

Ale bo też skąd dałoby się krzesać - przy najlepszych chęciach - ponadnormatywny entuzjazm na przykład dla czeskiej estrady sprzed ćwierćwiecza, zakonserwowanej jak w wecku w praskim Teatrze Rokoko? Owszem, sympatycznej, cóż jednak z tego? Albo dla "Kateriny Iwanowny" Andrejewa, której połowę moskiewski Teatr Modern wystawił w pietystycznie odtworzonych salonach sprzed wieku, a drugą połowę wepchnął w orientalny kicz, jak z najgorszych stereotypów o nowych Ruskich? Albo dla "Tendencji" ze szwedzkiego Teater Replica: rewii mody i obyczajów współczesnego Sztokholmu, landrynkowo banalnej, ale w końcu rozwijającej (w nowych realiach) schemat "Operetki" Gombrowicza, ongiś całkiem ciekawie przez szefa Repliki Jurka Sawkę przyrządzonej? Albo dla klasycznej "Tragedii człowieka" Madacha, wystawionej przez teatr węgierskiej mniejszości z Beregowa na Ukrainie w sposób radykalnie ponoć odmienny od narodowej tradycji inscenizacyjnej? Tyle że i owa tradycja, i sam dramat są w Polsce kompletnie nieznane.

Przyzwoite (nie licząc rosyjskiego bezguścia) spektakle! Porządne w swojej klasie, zakorzenione w rozpoznawalnej tradycji teatralnej, cieszące się dobrą marką, zasługujące na życzliwość. A przecież nie wnoszące nic do idei Kontaktu.

Polityka 24.1999 (2197) z dnia 12.06.1999; Kultura; s. 48
Reklama