Kolejna awantura przetargowo-koncesyjna. Tym razem El-Net, firma zależna od Elektrimu, zwycięzca przetargu na operatora tzw. telekomunikacji warszawskiej, czekała na wydanie koncesji aż pół roku. Awantura ta po raz kolejny pokazuje, jak bardzo nieprzejrzyste są w Polsce reguły gry przetargowo-koncesyjnej. Niesprawny jest zawiadujący nią aparat administracyjny; dobierany z klucza politycznego, a nie merytorycznego. Gdy dodatkowo w grę wchodzą duże pieniądze - a w tym przypadku gigantyczne - aparat zostaje sparaliżowany strachem. I nie podejmuje żadnej decyzji.
Brak jest, szkicowo chociażby nakreślonej, długofalowej polityki: czy państwo głównie interesują zyski z telekomunikacji (w tym i z koncesji), czy też stworzenie systemu, krwiobiegu gospodarki? A może założenie w miarę taniego telefonu w każdym domu?
Podobnie było w przetargach na komputeryzację administracji państwowej, podatków, ceł, ubezpieczeń, służby zdrowia czy policji, na szybką kolej (Pendolino), na uzbrojenie Huzara. W tych przypadkach mogła ingerować NIK i Urząd Zamówień Publicznych (w grę bowiem wchodziły wydatki z kasy państwa). Inaczej jest w przetargach dotyczących telekomunikacji (a także telewizyjnych i radiowych) - zainteresowane firmy kupują od państwa dostęp do rynku. Ale ani NIK, ani UZP się nimi nie interesują, bo nie są wydawane publiczne pieniądze, chociaż dostęp do rynku, pasma i częstotliwości są przecież dobrem publicznym i państwu nie może być wszystko jedno, na jakich zasadach i w czyje ręce dobra te trafiają.
Na przykładzie koncesji telekomunikacyjnych widać większość niedomagań, błędów oraz pielęgnowanie przepisów, zasad i zwyczajów żywcem wyjętych z czasów PRL.
O dziwnych przetargach w telekomunikacji i przetargowych awanturach miałem nieprzyjemność pisywać wielokrotnie. Po raz pierwszy w 1991 r. (POLITYKA 43/91), gdy od półtora roku trwały przepychanki przy wyborze operatora, jak się to wówczas pięknie nazywało, "radiokomunikacji lądowej o strukturze komórkowej". Najpierw z przetargu wypadła amerykańska firma Ameritech, gdyż - zdaniem ówczesnego ministra Jerzego Slezaka - złożyła najgorszą ofertę. W drugim podejściu, gdy zmodyfikowano regulamin ujmując w nim propozycję nie do odrzucenia, a mianowicie "Dar na rozwój telekomunikacji polskiej określony w dolarach", Ameritech (wraz z francuskim operatorem France Telecom) wygrał przetarg, gdyż partnerzy "podarowali" 75 mln dolarów.