Archiwum Polityki

Irka Nachalnik

Na Dominikanie obserwowałem z osłupieniem obyczaje hotelowego ptactwa. To, że nosate papugi udawały, iż mówią wszystkimi językami - w porządku. To, że flamingi podchodziły do stolików, naśladując zakony żebracze - może być. Ale żeby kury wylegiwały się w fotelach... Mało wylegiwały: czupurna kurka domagała się głaskania po grzebieniu. Udając przy tym srogiego drapieżcę. Dzięki temu po raz pierwszy w życiu obłaskawiałem widokowy drób. I zaraz przypomniała mi się książka Agaty Tuszyńskiej "Długie życie gorszycielki. Losy i świat Ireny Krzywickiej" (Iskry). Zabieg zastosowany przez autorkę ma wiele wspólnego z opisaną sytuacją. Gorszycielka i skandalistka pod ręką pani Agaty zamienia się w kwokę spragnioną czułości. Skarżącą się na długoletni pobyt w kurniku. Nie pozwalający jej na rozwinięcie skrzydeł. Wysoki lot.

"Długie życie" czyta się świetnie. Tym większa to zasługa Tuszyńskiej. No bo kogo dziś obchodzi Krzywicka? Co zostało z jej reklamiarskich kampanii, kroczenia przed postępem, z tego wszystkiego, co Lechoń nazywał wymachiwaniem majtkami jak sztandarem. Skandalistki ocala przed niepamięcią rzetelność dorobku. Skandal to literacka strategia. Zapolska - wysyłająca czterem krytykom kagańce - wiedziała, że ten gest to dodatek do sztuk, które nieprędko zejdą ze sceny. Czy jednak można być notorycznie skandalistą? Jałowe to zajęcie. Zużywające zbyt wiele energii, by kalkulowało się w ostatecznym rachunku. Ponadto trzeba trafić na odpowiedni sezon. Taki sezon (wiele sezonów) miała Krzywicka przed wojną. Kochanica Boya, uczestniczka sesji kawiarnianych na górce w Ziemiańskiej, niezależna finansowo i zależna umysłowo od formacji "Wiadomości Literackich" mogła szokować opisami amorów swojej kotki i tytułami powieści.

Polityka 25.1999 (2198) z dnia 19.06.1999; Groński; s. 93
Reklama