Trwa zażarty bój o ciało i pieniądze polskiego turysty. Rodzime biura podróży sugerują, że zagraniczni konkurenci po cichu nawet do Polaków dopłacają. Dzięki temu ponad połowa czarterowego rynku należy już do nich.
W tym sezonie największy tłok będzie panował na wulkanicznych plażach Wysp Kanaryjskich i piaszczystych kontynentalnej Hiszpanii - twierdzą eksperci. Tam poleci większość czarterów, czyli specjalnie wynajmowanych samolotów.
Sytuacja w Jugosławii odstraszyła turystów od tak jeszcze niedawno popularnej Chorwacji, a nawet Grecji i wschodniego wybrzeża Włoch. Obawa przed zamachami terrorystycznymi Kurdów zniechęca do tureckiej Riwiery. Co nam zostaje? Costa del Sol albo Teneryfa. Najczęściej polecimy tam ze Scan Holiday´em, Vingiem, TUI i Neckermannem. Ale nawet gdy udamy się po wycieczkę do Orbisu, może się okazać, że lecimy z Vingiem. - Orbis wpuścił konia trojańskiego - tłumaczą w konkurencji. - Sprzedaje w swojej sieci ofertę Vinga, a to jest początek jego końca jako organizatora turystyki. Zostanie tylko sprzedawcą cudzego produktu, a my wszyscy za nim.
Weszli jak w masło
- Inwazja obcych touroperatorów (organizatorów turystyki) na polski rynek to sprawa dopiero ostatnich trzech lat - twierdzi Cezary Majewski, szef biura podróży Majlen.
Wcześniej nie byli zainteresowani modelem turystyki, jaki zapanował w Polsce po 1990 r. Wyjazdy organizowała wtedy każda firemka, której udało się wypożyczyć starego Jelcza i wyjechać nim za granicę. Turysta akceptował, a często robi to nadal, całkowity brak komfortu podróży w zamian za niskie ceny. Nikt nie wie, ile jest dzisiaj w Polsce takich "biur podróży", może 4, może 7 tys. Przez te kilka lat jednak niektóre z nich, m.in. Majlen, bardzo urosły.
- Nie na tyle jednak, żeby móc się równać z potentatami zagranicznymi - twierdzi Piotr Pronobis z Air Tours. Kapitały firm polskich, z wyjątkiem Orbisu, zwykle nie przekraczają miliona złotych, gdy Ving tylko na reklamę wydał w ubiegłym roku miliony dolarów.