Film "8 mm" ukazuje czarne strony biznesu porno w Stanach. To pańska odpowiedź na "Skandalistę Larry Flynta"?
Niezupełnie. W pierwszej kolejności jest to historia pewnego wtajemniczenia. Prywatny detektyw nie może zapomnieć tego, co przeżył w piekle, czyli w centrum nielegalnego handlu porno. W jego duszy powstają blizny. W bajkach mielibyśmy happy end. W filmie jest inaczej. Bohater - podobnie jak De Niro w "Łowcy jeleni" - chce się zemścić. Wkracza w świat perwersji i zbrodni.
Sumienie nie daje mu spokoju, czy świat seksualnych dewiacji tak go pociąga?
Można też spytać naiwnie: dlaczego w ogóle tak straszne rzeczy przydarzają się dobremu człowiekowi? Ktoś uzna, że to niewłaściwie postawione pytanie, bo nieszczęścia spadają na wszystkich. Powinniśmy się raczej zastanowić, co każdy z nas robi, żeby im zapobiec? Jak mawiał Nietzsche: "strzeż się, kiedy idziesz zabijać potwory, abyś sam nie stał się jednym z nich". Jak sobie z tym radzimy? To jest kluczowa kwestia.
Problem nielegalnej pornografii, wykorzystywania dzieci w erotycznym półświatku i inne ekstremalne sytuacje pokazane w pana filmie to tylko egzotyczne tło dla abstrakcyjnych rozważań o etyce?
Przeciwnie. Pornografia stała się nieodłączną częścią naszego życia. Jest plagą, którą wielu postrzega dziś jako coś zwyczajnego. Kasety z najwymyślniejszymi kombinacjami seksualnymi można kupić wszędzie. Pokazywane są w telewizjach kablowych, w Internecie. Tylko w ubiegłym roku dochody amerykańskiego przemysłu porno przekroczyły 10 mld dolarów. To więcej, niż wynoszą obroty całego Hollywoodu. Miliard zysku przyniosły same usługi przez telefon (sekstelefony). Pary striptizerów występujące w erotycznych klubach zarabiają więcej niż wszystkie instytucje kulturalne w USA razem wzięte.