Oto sedno problemu wywołanego w maju, gdy Sejm znowelizował ustawę o zawodzie lekarza i kodeks karny, wprowadzając ograniczenia dostępu do badań prenatalnych (przedurodzeniowych). W czerwcu sprawą zajął się Senat, który jedne zmiany usunął, ale inne, skierowane przeciwko lekarzom - zaostrzył. Wkrótce w Sejmie odbędzie się głosowanie nad ostateczną wersją nowelizacji.
O co chodzi inicjatorom nowelizacji? Szczególnie aktywny w sprawie poseł Antoni Szymański, działacz Federacji Ruchów Obrony Życia, nazywa badania prenatalne "diagnostyką denuncjacyjną", czyli "wyszukiwaniem dzieci, które są prenatalnie chore, żeby je zabić". Chodzi więc o zamknięcie furtki w postaci przyzwolenia na aborcję w przypadku poważnych wad genetycznych płodu. Szymański zasłynął też wypowiedziami o tym, jakoby same badania stanowiły śmiertelne zagrożenie ("Dziecko ginie na przykład przez nakłucie głowy"). Nawet kategoryczna riposta, otrzymana publicznie od wybitnego genetyka prof. dr. hab. Jacka Zaremby, nie odebrała posłowi wiary, że on wie lepiej.
Promotorzy nowego prawa w ogóle nie konsultowali swoich pomysłów z przedstawicielami nauk medycznych. Zlekceważyli także prawników, stąd np. sprzeczność przyjętych zapisów z obowiązującą ustawą "O planowaniu rodziny..." (tzw. antyaborcyjną), gdzie zapisano swobodny dostęp kobiet do badań prenatalnych. Stąd także kompromitujące wprowadzenie zapisu dotyczącego badań prenatalnych do rozdziału o eksperymentach medycznych w ustawie o zawodzie lekarza. Badania prenatalne eksperymentami nie są, ale ten zapis mógłby uczynić niemało zamieszania. Eksperyment wymaga planu, uzasadnienia i aprobaty specjalnej komisji, co trwa kilka miesięcy. Sprowadzając rzecz do absurdu - legalizacja diagnozy trwałaby dłużej niż ciąża!