Choć z aż tak brutalną szczerością nikt tego pytania nie formułuje, to brzmi ono: jak 80 proc. ludzkości, w miarę możności przy użyciu środków humanitarnych, utrzymać w bierności i względnym posłuszeństwie, aby nie zaświeciła w oczy wybrańców losu (20 proc.) łunami palonych i plądrowanych dzielnic dobrobytu? Tu pojawia się w odpowiedzi tittytainment - drugie z pojęć, które obok społeczeństwa 20:80 zagościło w publicystyce. Pojęcia tego nie ma zresztą potrzeby przyswajać polszczyźnie - ukute zostało przez profesora Zbigniewa Brzezińskiego na użytek Amerykanów, którym słowa "chleb i igrzyska" z niczym się nie kojarzą.
Eloje i morlokowie
Nowa arystokracja i nowy plebs - czy też może lepiej tu mówić, wzorem Herberta George´a Wellsa, o elojach i morlokach - rodzą się na naszych oczach, także w Polsce. Większość czytelników bez trudu dostrzeże ich wśród swoich bliższych i dalszych znajomych. Z jednej strony - ci, którym nie starcza doby, wciąż popędzani elektronicznymi kurantami telefonu komórkowego, często starający się połączyć pracę dla któregoś z międzynarodowych koncernów z rozkręcaniem własnej firmy; zarabiają znakomicie, ale i tak nie mają czasu na nic poza ostentacyjną, pospieszną konsumpcją luksusów, niezbędną dla podtrzymania swych szans w staraniach o jeszcze więcej pracy i jeszcze mniej wolnego czasu. Z drugiej - ci, dla których nie ma żadnego zajęcia, a jeśli nawet jeszcze ono istnieje, jest albo zagrożone unicestwieniem w bliskiej przyszłości, albo pozbawione sensu i podtrzymywane sztucznie na koszt podatników - co rzecz jasna nie może trwać wiecznie.
Ci drudzy pod każdą szerokością geograficzną odruchowo szukają celu, na którym mogliby zogniskować swój gniew. Wszystkie przyczyny gwałtownego pogarszania się bytu uosabiają w ich oczach cudzoziemcy.