Archiwum Polityki

Wiatr w togach

Adwokatura stoi w przededniu rewolucji: otwarcia tej profesji i poddania jej regułom wolnego rynku. Ale adwokaci udają, że nic się nie dzieje, że może uda się uniknąć zmian.

Andrzej Goszczyński

W krajach Europy Zachodniej i USA jest kilkakrotnie więcej niż w Polsce adwokatów w stosunku do liczby ludności. W efekcie dostęp do ich pomocy jest nieporównanie łatwiejszy, a jednocześnie tańszy. – Towarzyszą oni tam człowiekowi we wszelkich czynnościach prawnych, nawet pozornie tak prostych jak wynajem mieszkania czy sporządzenie testamentu – przyznaje warszawski adwokat Jacek Dubois.

Być mecenasem

Podstawowym warunkiem upowszechnienia dostępu do pomocy prawnej jest zwiększenie liczby adwokatów. Dla absolwentów studiów prawniczych droga wiedzie przez aplikację. Możliwość jej rozpoczęcia jest dotychczas limitowana przez władze adwokatury. W rękach korporacji leży też egzamin adwokacki stanowiący przepustkę do samodzielnego wykonywania zawodu. W efekcie jedynie nikła część młodych prawników ma szansę wkroczenia na tę ścieżkę. W dodatku zarówno dostęp do studiów prawniczych jak i aplikacji podszyte są kumoterstwem. Ostatnia afera na Uniwersytecie Gdańskim świadczy o tym aż nadto. W konsekwencji wśród zdających egzamin adwokacki znakomitą większość stanowią dzieci adwokatów.

Zdaniem władz korporacji, ograniczenia w dostępie na aplikacje służyć mają zapewnieniu odpowiedniego ich poziomu, a co za tym idzie – właściwemu przygotowaniu młodego człowieka do zawodu adwokata. To tylko część prawdy. Druga część to oczywista tendencja środowiska do zachowania podaży usług adwokackich w takich granicach, które nie zagrożą pozycji i dochodom już działających adwokatów. Sama adwokatura wskazuje tu ze zgrozą na przykład Niemiec, gdzie otwarcie dostępu do zawodu doprowadziło do bezrobocia wśród adwokatów.

W ostatnim czasie mieliśmy jednak do czynienia z poważnym wyłomem w tej korporacyjnej solidarności.

Polityka 6.2005 (2490) z dnia 12.02.2005; Społeczeństwo; s. 92
Reklama