Archiwum Polityki

Wszyscy jesteśmy górnikami

Kiedyś zjednoczenia, potem gwarectwa, przedsiębiorstwa eksploatacji węgla, wreszcie bardziej rynkowo brzmiące spółki węglowe i holdingi. Nazwy się zmieniają, ale cel jest ten sam: zamazać oczywistą prawdę, że do kopalń płynie więcej pieniędzy, niż z nich wypływa. Co za PRL było częścią systemu, dziś jest coraz bardziej jaskrawą anomalią: górnictwo jest wyłączone z reguł gospodarki rynkowej.

Ale tak na dłuższą metę być nie może. Podobnie jak nie można w prawostronnym ruchu drogowym puścić taksówek lewą stroną. Odkąd działa rynek energii, elektrownie kupują węgiel tam, gdzie taniej (np. na Podkarpaciu z Ukrainy), albo przechodzą na brunatny. To samo prywatni nabywcy hurtowi i detaliczni. Ze względów ekologicznych, gdzie można zastępuje się węgiel gazem albo olejem opałowym. Węgiel importowany do Europy z odkrywkowych kopalń Australii czy RPA jest tak tani, że za nasz trudno dostać więcej niż 35-38 dolarów za tonę - mniej niż koszty własne.

Te wszystkie powody wyliczyło Ministerstwo Gospodarki, domagając się dalszego zwiększenia nakładów i odroczenia terminów restrukturyzacji branży węglowej. Na posiedzeniu KERM w ub. tygodniu wiceminister Jan Szlązak przedstawił 20-stronicową "Korektę programu rządowego", która jest dokumentem kuriozalnym: w słowach wszystko wygląda świetnie ("proces likwidacji kopalń przebiega w tempie szybszym niż założono... proces restrukturyzacji zatrudnienia znacznie wyprzedza założenia... także (usprawnienie zarządzania) przebiega zgodnie z programem...", natomiast w liczbach katastrofalnie (straty górnictwa w br. będą o ok. 2 mld zł większe niż założono, a zyski osiągnie o rok później niż planowano).

Kto tak planował? Na czyich założeniach się opierał? Niepoprawny optymista, ufny w sztuczki typu zaklinanie deszczu - albo, co bardziej prawdopodobne, solidarne lobby górnicze, działające według reguł sprzed pół wieku: wstawić nogę w drzwi, zaczepić się o plan, a dalej już jakoś pójdzie. W spółkach węglowych beznadziejnie chore kopalnie chowały się za względnie zdrowe, nie płacono podatków, ale otwierano nowe ściany wydobywcze, przekraczano planowe straty, ale wypłacano prezesom sowite premie. Czy można więc po takich prezesach spodziewać się radykalnych zmian, podcinania gałęzi, na której siedzą?

Polityka 34.1999 (2207) z dnia 21.08.1999; Wydarzenia; s. 16
Reklama