Istnienie seksbiznesu zaakceptowaliśmy łatwiej niż likwidację kopalń. Wprawdzie pierwsza w Polsce agencja towarzyska Casanowa przed dziesięciu laty wywołała protesty i emocje, ale dziś nikogo nie szokuje sąsiedztwo takich instytucji. W kraju, gdzie do szkół powróciła religia, a 85 proc. Polaków zadeklarowało udział w spotkaniach z papieżem, właściciele agencji towarzyskich mogą wybierać w tłumie chętnych do pracy dziewczyn - uczennic, studentek, żon, matek czy panienek z importu. Polki wyjeżdżają za granicę do pracy w seksbiznesie, a zacni ojcowie rodzin są klientami tirówek. Czy jest to dowód przemian obyczajowych, czy społeczeństwo toleruje agencje, bo seks uprawiany jest tam w miarę dyskretnie? A może wolimy udawać, że nie wiemy, o co naprawdę chodzi, a ogłoszenia w rodzaju "każdą z seks-maszyn można zaprosić na jazdę próbną i zobaczyć, jak chodzi na odcinku specjalnym w pokoju z łazienką" traktujemy jako anons kolejki dziecinnej?
Jagienka Wilczak, [wsp.] Magdalena Michalska
21.08.1999