Archiwum Polityki

Dżusmen szczeka cztery razy

"Do młodego zespołu w agencji reklamowej, bez doświadczenia, na różne stanowiska od zaraz. Zapewniamy luźną atmosferę w działaniu, wysokie zarobki, szkolenie". Dalej były numery telefonów oraz informacja: czas pracy od 7.30 do 18.00. Co mi szkodzi spróbować - pomyślałam.

W sekretariacie kłębiło się 15 osób. Sekretarka dała nam formularz życiorysu do wypełnienia. Za zamkniętymi drzwiami kilkanaście osób coś chórem krzyczało. Co jakiś czas z pokoju wychodził młody mężczyzna w garniturze i prosił po trzy osoby do gabinetu. Ja weszłam z młodziutką dziewczyną, jak się okazało tuż po maturze. Pan się przedstawił, wskazał nam krzesła. Opowiedział co nieco o firmie: prężnie rozwijająca się, reklamuje różne instytucje, ale nie towary. Jest tak skuteczna, że instytucje, które chcą być promowane, ustawiają się do nich w kolejce.

Po krótkiej rozmowie umówił nas na "dzień otwarty", żebyśmy zobaczyły na czym polega ta praca w praktyce. "Proszę wziąć jakiś notes, bo będzie dużo pisania i ładnie się ubrać". Oprócz kostiumu oznaczało to konieczność założenia butów na wysokich obcasach. Dopiero potem okazało się, że ta praca to w dużej mierze chodzenie. W ciągu dnia robi się kilka, jeśli nie kilkanaście kilometrów.

W "dniu otwartym" miły i elegancki pan menedżer poprosił mnie i jeszcze jednego kandydata do siebie. Przeszedł z nami na "ty", "bo u nas w firmie tak jest". Potem przedstawił nam Kasię, która miała nam wytłumaczyć, o co tu chodzi.

Dlaczego tu wszystko takie tajemnicze, zastanawiałam się, dlaczego nie powiedziano wszystkiego wprost na początku? Czy już się trzeba bać? Kasia zaprowadziła nas na przystanek autobusowy. Okazało się, że jedziemy do Wieliczki. W autobusie zadawała nam pytania (ciągle jeszcze trwała rozmowa kwalifikacyjna), jakie znamy formy reklamy, czy mamy poczucie humoru, jak reagujemy gdy... Okazało się, że nasza praca będzie polegała na chodzeniu od domu do domu, od drzwi do drzwi i odpłatnym oferowaniu kart rabatowych (upoważniających do różnych zniżek). Nawet jeśli ktoś nie kupi karty, to usłyszą o danej instytucji, jest to więc również reklama.

Polityka 34.1999 (2207) z dnia 21.08.1999; kraj; s. 28
Reklama