Archiwum Polityki

Zbieramy plon

Kilometrowe kolejki do elewatorów, rolnicy umęczeni w oczekiwaniu na sprzedaż zboża i urzędnicy tłumaczący mętnie, dlaczego skup jeszcze nie ruszył - tak w codziennych telewizyjnych programach informacyjnych prezentowane są doniesienia z "frontu żniwnego". Trwa więc poszukiwanie winnego, który nie dostrzegł, że już jest po żniwach. Tymczasem winny jest system, w którym - na życzenie związkowców - funkcjonuje polskie rolnictwo. Tam, gdzie na rynek wkracza urzędnik, kolejki są nieuchronne.

Na razie jednak wszyscy gorliwie się tłumaczą. Najbardziej podejrzana jest oczywiście Agencja Rynku Rolnego (ARR) - odpowiadająca za interwencyjny skup płodów rolnych - więc ona tłumaczy się najgęściej. Robi to jak drogowcy po pierwszym śniegu. Winna jest pogoda, która sprawiła, że żniwa przebiegły błyskawicznie i w całym kraju równocześnie. Na dodatek rolnicy w tym samym czasie zbierali pszenicę i żyto, a co gorsze, wielu z nich szybko chciało się pozbyć zbiorów. Te kilometrowe kolejki przed elewatorami to nie efekt klęski urodzaju - tegoroczne zbiory będą raczej średnie - ale rozdrobnienia polskiej wsi. Najsłabsi rolnicy gospodarujący na niewielkich gospodarstwach najpilniej potrzebują gotówki - muszą opłacić kombajn, oddać długi pozaciągane na poczet tegorocznych zbiorów itd. Mają maleńkie ilości ziarna do sprzedania, ale jest ich wielu, stąd kolejki. Na domiar złego tegoroczna interwencja na rynku zbożowym nie mogła, jak planowano, ruszyć od początku sierpnia, bo ustawa regulująca skup weszła w życie dopiero w pierwszych dniach sierpnia. Zanim firmy skupowe podpisały umowy z ARR, minęło sporo czasu i stąd opóźnienia.

Tłumaczy się też minister finansów, którego związki rolnicze oskarżają o blokowanie pieniędzy przeznaczonych na skup interwencyjny. Tymczasem Ministerstwo Finansów podkreśla w swym komunikacie, że to z inicjatywy Leszka Balcerowicza "Senat RP stworzył możliwość przekazania dodatkowo dla Agencji Rynku Rolnego kwoty 317 mln zł pochodzącej z oszczędności w obsłudze zadłużenia". W sumie do kieszeni rolników trafi z budżetu rekordowa kwota ponad 1 mld zł.

Najwyraźniej wszyscy przestraszeni są wizją zaciśniętej pięści Andrzeja Leppera i jego słynnej sentencji, że "ten rząd rozumie dopiero wtedy, jak mu się da w pysk". Nic więc dziwnego, że i minister rolnictwa Artur Balazs, nie chcąc oberwać, ustawia się w jednym szeregu z chłopskimi związkowcami - Andrzejem Lepperem (Samoobrona), Romanem Wierzbickim (NSZZ RI Solidarność) i Władysławem Serafinem (kółka rolnicze) - deklarując, że jest po stronie rolników i będzie bronił minimalnych cen zboża.

Polityka 34.1999 (2207) z dnia 21.08.1999; Wydarzenia; s. 15
Reklama