Archiwum Polityki

Reguła wielkiej płyty

W jakich domach mieszkamy, a w jakich chcielibyśmy mieszkać? Dlaczego niskie sufity walą się dzisiaj na głowy setkom milionów mieszkańców Europy?

Architekci uwierzyli, że mogą prawie wszystko, ale ich niemal boska władza nie szła w parze z umiejętnościami, a wielcy planiści tak przejęli się dobrem społeczeństwa, że zagubili potrzeby człowieka. Zanegowano odwieczne reguły gry. Do niedawna nawet słowa "ładne" i "brzydkie" były zabronione w środowisku architektów.

Po wojnie, która zburzyła tak wiele, w całej Europie nadal burzono, najchętniej secesje, aby wznosić higieniczne szklane domy, o których marzył Żeromski. Te "szklane domy" okazały się brzydkie, martwe i nieekonomiczne. Natomiast nasz socrealizm w architekturze, a nie ma powodów, by go chwalić, zaczyna jednak, o zgrozo, na naszych oczach dobrze się starzeć. Okazuje się, że ten styl, nawet jeśli nie miał oblicza, posiadał gębę, a ona potrafi zestarzeć się interesująco.

Dzielnice z wielkiej płyty posiadają tylko betonowe plecy. Im już nic nie pomoże. Nie tylko Le Corbusier jest winny, chociaż ze złośliwą przesadą można go nazwać Marksem architektury. Obaj byli piekielnie zdolni, mieli dobre intencje, ale zeszpecili świat. Jerzy Sołtan, nasz świetny architekt od lat mieszkający w Bostonie, opowiadał mi, jak prosto z oflagu pojechał do swego mistrza Le Corbusiera. Ten osobiście otworzył mu drzwi, poprawiając okulary krótkowidza, popatrzył na wysokiego przybysza z dołu i powiedział: "Tak, to Sołtan! Ale pan jest przecież za duży, za wysoki". Mistrz był w trakcie tworzenia nowego systemu wymiarowania i wzrost Sołtana psuł mu schemat.

Wyliczone matematycznie niskie sufity walą się dzisiaj na głowy setkom milionów mieszkańców Europy. Tak oto zatriumfował funkcjonalizm i zwulgaryzowany modernizm, dom stał się maszyną do mieszkania. Typizacja i uniformizacja, równość szans i fasady, skromna prostota bryły. Żadnych niepotrzebnych ozdób. Przy okazji wyrzucono bramę wejściową i eleganckie klatki schodowe jako niedemokratyczne.

Polityka 34.1999 (2207) z dnia 21.08.1999; Kultura; s. 53
Reklama