Piskliwy Głosik ma na imię Maria. Zdradził to jednej ze swoich ofiar. Dorabia sobie, prześladując ludzi. Wydzwania do osób, które wskaże zleceniodawca, i jęczy, buczy, chichocze, śpiewa, płacze, wzdycha lub dyszy do słuchawki. Czasem swojej ofierze wyznaje miłość - od siebie lub w imieniu innej prześladowanej osoby. I za to wszystko bierze całkiem ładny grosz.
Prześladowania spadły najpierw na Talarskich. Któregoś dnia, na początku marca, ich aparat telefoniczny dzwonił co chwilę, ale w słuchawce słychać było tylko trzaski. Potem zaczęły się telefony z pojękiwaniem, sapaniem i dyszeniem, a na koniec wyznania Piskliwego Głosiku. W kolejnych dniach pod domem Talarskich na poznańskich Jeżycach wiele razy ustawiały się sznury taksówek, których nie zamawiali. Przyjeżdżały też bagażówki. Wkrótce to samo zaczęło się u znajomych Talarskich - Krajewskich, Rutków i kilku innych osób z Poznania.
Uczta Bogów
- W pizzeriach - mówi Donata Talarska - mają listy nazwisk, adresów i telefonów przy kasie. I to są nasze nazwiska. Kasjerki zerkają na listę i mówią "aha, Talarskim pizzy nie wysyłamy, Krajewskim też nie, Rutkom też".
- Pewnego razu - opowiada Leonard Krajewski - dzwoni do mnie ktoś z baru Energia: - Proszę pana, sześćdziesiąt naleśników nam się popsuło. Odbiera pan te naleśniki czy nie? Jakie naleśniki? - pytam. No te, co o dziesiątej rano pan zamówił.
Po pizzach przyszedł czas na danie "uczta Bogów" z restauracji Pireus, "obiadki" w bistro Orion, encyklopedię z Readers Digest i usługi dziesiątek innych lokali, sklepów i firm. Przychodziły też osoby umówione na korepetycje.
- Nietrudno zwariować, kiedy po raz dziesiąty jednego dnia musisz tłumaczyć, że nie zamawiałeś taksówki, a kolejne zajeżdżają pod dom - mówi Krajewski.
Krajewscy odebrali serię krótkich telefonów po raz pierwszy 17 marca o 9 rano. Taksówki przyjechały około 22.00, po serii telefonów z erotycznym dyszeniem. Po północy odebrali telefon z pogróżką.
- Wp... wam, zobaczycie, że wam wp... - zapiszczał Głosik.
U Rutków trzykrotnie przecinano kabel telefoniczny. - To musiał robić ktoś, kto się zna na telefonach - przypuszcza Grzegorz Rutka.