W podwarszawskich Jankach można robić zakupy w sklepie Geant o powierzchni 25 tys. m kw., największym w naszej części Europy. W Toruniu zainaugurował działalność kolejny handlowy kombinat King Cross. Polacy uczą się trudnych do wymówienia nazw - Auchan, Carrefour. Starają się zrozumieć, co to dyskont spożywczy, galeria. W tym samym czasie polscy producenci przerabiają własne lekcje: jak rozmawiać z product menagerem, co to franchising, a co system cash & carry.
Wielkich sklepów jest już ponad czterysta, zaś olbrzymich pięćdziesiąt (na ogólną liczbę 121 tys. sklepów spożywczych), a ich liczba błyskawicznie rośnie. W ciągu kilku najbliższych lat markety przejmą połowę polskiego rynku artykułów spożywczych (jego roczne obroty oceniane są na 25 mld dolarów). Zdaniem specjalistów jest to zjawisko naturalne i nieuchronne. Polski handel przypomina rolnictwo, jest niesłychanie rozdrobniony. Przeciętny sklep ma niewielkie obroty, jego właściciel nie jest godnym uwagi partnerem dla dostawców, nie może więc liczyć ani na rabaty, ani na promocje, ani nawet na kredyt kupiecki. Przegrywa więc z rywalami, których powodzenie opiera się właśnie na niskich cenach. Rywale dysponują zasobną kasą i nieprzepartą wolą ekspansji.
Po pierwsze - duszenie cen
Ceny to podstawowa broń gigantów. Eduard Leclerc, twórca słynnej francuskiej sieci handlowej, twierdził: "Kupić możliwie jak najtaniej, aby odsprzedać jak najtaniej, oto właśnie jest nowoczesna dystrybucja. Znałem to od dawna, ponieważ nie ja to wymyśliłem. Już Jezus Chrystus rozdawał chleb i ryby".
Skuteczność w zbijaniu cen daje tym sklepom ich skala. Nowo otwarty Hit na warszawskim Ursynowie ma powierzchnię kilkunastu tysięcy metrów kwadratowych, kilkadziesiąt kas i oferuje 30-40 tys.