Nie wszyscy Turcy życzą sobie pomocy Grecji. Propozycje Aten wywołały wśród wielu polityków i wśród zwykłych obywateli co najmniej mieszane odczucia. Jeśli bowiem premier Bullent Ecevit, uważany niegdyś za najbardziej zajadłego grekożercę, będzie zmuszony upokorzyć się przed nimi i przyjąć ich pomoc, upokorzy przy tym całą Turcję. Jednak dla większości Turków jak i opinii światowej owo trzęsienie ziemi niczym katharsis może stać się początkiem autentycznego dialogu.
Tym bardziej że propozycje Greków nie ograniczają się jedynie do gestów humanitarnych: w zamian za uregulowanie, a przynajmniej wolę uregulowania kwestii cypryjskiej, Ateny postanowiły zrezygnować z blokowania kandydatury Turcji do członkostwa w Unii Europejskiej. Być może już w listopadzie pod egidą ONZ dojdzie do rozmów Greków z Turkami Cypryjskimi.
Inna sprawa, że przyzwolenie Aten na rozszerzenie Unii o Turcję, choć bardzo ważne, nie gwarantuje, że kraj nad Bosforem już wkrótce stanie się częścią zjednoczonej Europy. Najpierw Ankara będzie musiała przekonać Brukselę, że Turcji nie grozi islamizacja, że będzie przestrzegała norm demokratycznych oraz że uda się jej przezwyciężyć kryzys gospodarczy, i to mimo wielkich strat, jakie poniosła w wyniku trzęsienia ziemi.
Gdyby udało się Turcji wstąpić do Unii mniej więcej w tym samym czasie co Cyprowi (który jest oficjalnym kandydatem, zaś Turcja jeszcze nie), miałoby to wymiar zwycięstwa moralnego.
Konflikt pomiędzy Turcją i Grecją to nie tylko sprawa cypryjska. To również, a może przede wszystkim zaszłości historyczne, sięgające czasów, gdy otomańska islamska Turcja zniewoliła na kilka wieków prawosławną Grecję, tłamsząc wszelkie ruchy narodowościowe. Z kolei Turcy zarzucają Grekom, że w latach 20. naszego wieku, po upadku imperium i w pierwszych latach młodej republiki Atatürka starali się wyzyskać jej słabość i zaanektować jak najwięcej tureckich ziem.