Archiwum Polityki

Całe życie w węzełku

Na początku października 1944 r. - po upadku Powstania - morze ludzi wymaszerowało z Warszawy. Kobiety w szlafrokach, inne, mimo ciepłej jesieni, w zimowych płaszczach. Ludzie nieśli klatki z ptakami, pchali wózki ze wszystkim, co im wpadło w ręce - garnkami, kołdrami. Jeden ze świadków wspomina kobietę, która niosła w ręku wyżymaczkę. Profesor Tadeusz Kotarbiński zabrał niedokończony "Traktat o dobrej robocie".

2 października 1944 r. przedstawiciele KG AK podpisali akt kapitulacji, który formalnie gwarantował humanitarne traktowanie ludności cywilnej. Szacuje się, że przed wybuchem Powstania w Warszawie mieszkało ok. 700 tys. osób, z których podczas Powstania zginęło 150-200 tys. Ocalali musieli opuścić miasto, choć zostało w nim około dwustu "robinsonów". (550 tys. osób przeszło przez obóz w Pruszkowie, spośród których 165 tys. wywieziono na roboty przymusowe, a 50 tys. do obozów koncentracyjnych).

Paragraf dziewiąty części pierwszej aktu kapitulacji mówił, że: "W stosunku do ludności cywilnej nie będzie stosowana odpowiedzialność zbiorowa". Paragraf dziesiąty zapewniał możliwość zabrania przedmiotów posiadających wartość artystyczną, kulturalną i kościelną. Warszawę można było opuścić już na początku września. Wtedy na wyjście decydowali się ci, którzy myśleli o tym, żeby coś uratować.

Po kapitulacji Powstania nieskończenie długi tłum szedł głównymi ulicami miasta. "To był nurt - pisał Miron Białoszewski w "Pamiętniku z powstania warszawskiego". - Szło się wolno. Bo ludzie szli gęsto na całą szerokość. Szło się i szło. Chociaż to niedługa ulica. Wszyscy ludzie, którzy wychodzili wtedy z Warszawy, byli do siebie podobni i zupełnie niepodobni do innych".

Wymarsz rozpoczynał się rano i trwał cały dzień. "Zaczęły się narady, co brać ze sobą. Ile kto udźwignie. Najlepiej: każdy weźmie coś na plecy, a do ręki to już kto co chce na dodatek. Buty, palta, coś na głowie, kasza i pszenica" - tak pisarz pamięta wychodzących w dzień kapitulacji warszawiaków. Mieszkańcy Powiśla ciągnęli lub pchali taczki, które sami zbijali z desek i starych kół. Do transportu używali też dziecinnych wózków. Na szczycie budowli z kołder i półek zasiadały ocalałe zwierzęta domowe.

Polityka 40.1999 (2213) z dnia 02.10.1999; Społeczeństwo; s. 62
Reklama