Aktuariusze opowiadają o sobie dowcipy. Na przykład taki: Jaka jest różnica między terrorystą a aktuariuszem? Z terrorystą możesz negocjować. Albo: Dlaczego satanista chce być aktuariuszem? Żeby mieć płacone za przepowiadanie śmierci i zniszczenia.
Są z reguły młodzi, świetnie wykształceni, bardzo wysoko opłacani. Noszą dobre garnitury i aktówki. Prowadzą własne firmy aktuarialne albo pracują w towarzystwach ubezpieczeniowych. Jest ich w Polsce 140. Mają decydujące zdanie w kwestii, czy jakiś interes się opłaca, czy nie. Tworzą oferty firm ubezpieczeniowych. Wyliczają prawdopodobieństwo śmierci ich klientów.
– Jestem fachowcem schowanym za plecami innych – przedstawia się Michał Stańczuk, 28 lat, absolwent matematyki, aktuariusz w Inter Życie SA. – Mam wyznaczyć wysokość składki klienta firmy ubezpieczeniowej. Nawet nie znam nazwisk ludzi, o których pieniądzach decyduję. To są dla mnie abstrakcyjne postaci.
25 proc. śmierci
– Na studiach nas bawiło, kiedy wyliczaliśmy moment śmierci, utraty ręki albo inwalidztwo. To było jakieś groteskowe – mówi Krzysztof Bukowski, 30 lat, współwłaściciel warszawskiej spółki aktuarialnej Factum. – Potem się człowiek przyzwyczaja. Śmierć ubezpieczonego jest dla aktuariusza takim samym zjawiskiem jak pójście rano po bułki. Zgon kiedyś nastąpi, to się oblicza według wzorów.
Bukowski skończył uniwersytecki wydział matematyki i informatyki. Jako 25-latek był głównym aktuariuszem w Warcie Vita SA. Pod koniec lat 90. spotkał wspólnika, Marcina Łuczyńskiego, głównego aktuariusza w Inter Polska SA. Początkowo spółka Factum działała na telefon, mieściła się w teczce i laptopie. Dziś ma stałych klientów i biuro w centrum miasta. Zatrudnia kilku pracowników.