Czy Kamil, uczeń gimnazjum pijarów w Krakowie, mieszkaniec Nowej Huty, wie, co to jest lampka karbidowa? Jak się nosiło 100 wiader na sobotnią kąpiel rodziny w cynowej wannie? Jak się chodziło do wygódki za domem, w której suka Mirka o mało nie odgryzła jaj, za przeproszeniem, znajomemu, który poszedł za potrzebą? Jak to było? I kim oni byli: prapradziadkowie, stryjowie, stryjenki, kuzyni? Więc dziadek Stanisław Stanuch pisze dla Kamila dzieje rodziny. Choć od 50 lat mieszka w Nowej Hucie, to pisze na razie głównie o Nowym Sączu, skąd pochodzi i gdzie ma swoje duchowe terytorium, na które pragnie zaprosić teraz swego wnuka.
Najstarszym z protoplastów, o którym dziadek Stanisław ma informację, jest Jakub, który miał piętnaścioro dzieci i mieszkał pewnie od wielu pokoleń we wsi Kąśna Dolna w rejonie Tarnowa. Od jednego z jego synów – Piotra – wzięła początek rodzinna linia z dziadkiem Stanisławem i Kamilem.
Jak prapradziadek Piotr był kolejarzem
Piotr był dla Stanisława tym, kim Stanisław jest teraz dla Kamila: dziadkiem. Jako kolejarz przeniósł się z Kąśnej do Nowego Sącza. Pociągi jeździły wtedy z szybkością 45 km na godz., a towarowe 25. Portier uderzał w dzwon raz, drugi i trzeci. Wyjeżdżający dopijali herbatę, a dyżurny podchodził do pociągu i dawał znać starszemu konduktorowi. Maszynista świstał świstawką.
Piotr, który pracował przy tym wszystkim, był mężczyzną silnym i groźnym. Dzieci bały się go jak ognia, bo rozgniewany tłukł czym popadło, nawet pogrzebaczem. Ale serce miał anielskie. Wiedział, gdzie jakie rosną krzewy i drzewa, jak pić sok brzozowy, jak krzyczą ptaki i zwierzęta. Miał sztuczne oko wprawione w klinice w Wiedniu, przez co był jeszcze bardziej interesujący dla wnuków.