Piłka nożna oprócz walorów widowiskowych ma też swoją siłę polityczną. Przekonał się o tym Adolf Hitler w trakcie pamiętnych igrzysk olimpijskich w 1936 r. w Berlinie. Starannie przygotowana reprezentacja piłkarska Niemiec miała wygrać na boisku, a tym samym odnieść sukces propagandowy – udowodnić wyższość germańskiej rasy i faszyzmu. W pierwszym meczu olimpijskiego turnieju Niemcy rozgromili Luksemburg 9:0 i Hitler z całą swoją świtą udał się na ćwierćfinałowy mecz z notowaną znacznie niżej niż drużyna gospodarzy Norwegią. Zamiast oglądać zwycięstwo, doznał jednak upokorzenia, kiedy w 79 minucie norweski Żyd Lichtenberger ustalił wynik na 2: 0. Niemcy zostali wyeliminowani. Hitler wściekł się i natychmiast opuścił lożę.
Miłość Mussoliniego
Benito Mussolini miał do futbolu znacznie więcej szczęścia niż Hitler, choć Włochy w okresie międzywojennym były nie tylko uboższe, ale i mniej usportowione. Jednak to właśnie im FIFA powierzyła w 1934 r. zorganizowanie II mistrzostw świata. Mussolini nie tylko osuszał bagna na północy i budował autostrady, ale właśnie na mistrzostwa kazał zbudować olbrzymi stadion olimpijski z widownią na 100 tys. widzów. Był to pierwszy stutysięcznik w Europie, świetne miejsce nie tylko na rozgrywanie meczów piłkarskich, ale również oddawanie hołdów Mussoliniemu. Tu bowiem odbywały się również wielkie wiece faszystowskie, tu duce przemawiał do tłumów. I dlatego nad wejściem na boisko na marmurowym bloku wykuto hasło: Duce! Duce! Duce! Molti nemici, molto onore! (Wodzu! Wodzu! Wodzu! Więcej wrogów, większy honor!), skandowane po meczach do upojenia. Euforia sięgnęła szczytu, kiedy Włosi po wyeliminowaniu republikańskiej Hiszpanii, której bramki bronił wówczas najlepszy na świecie Zamora, a następnie słynnego wunderteamu Austrii, pokonali w finale po dogrywce Czechosłowację 2:1.