Ostatni film fabularny nakręcił pan dawno, bo aż 10 lat temu. Ma pan dość kina?
Bynajmniej. Po "Krzyku kamienia" istotnie nie reżyserowałem więcej fabuł. Od tamtego czasu nakręciłem jednak 12 pełnometrażowych filmów. Ale ponieważ są to dokumenty, media oczywiście nie poświęcały im nadmiernej uwagi.
Mnie to specjalnie nie przeszkadza. Minione 10 lat były bardzo intensywnym okresem w moim życiu. Wystawiałem opery, napisałem 4 scenariusze, wydałem zbiór esejów o związkach filmu z poezją. I doszedłem do wniosku, że niektóre z moich dokumentów są lepsze od moich najciekawszych fabuł.
Dlaczego?
Bo są mniej powierzchowne. Bo czuć w nich respekt dla tajemnicy ludzkiego istnienia. Emocje w nich zawarte są wielokrotnie silniejsze od tych, które zostały zapisane w formie opowieści fikcyjnych.
Dokument poświęcony Klausowi Kinskiemu, który niedawno pan ukończył, też zaliczyłby pan do swoich najwybitniejszych osiągnięć?
"Mój prywatny wróg" to bardzo intymny film. Ma wyraźnie autobiograficzny charakter. Jest ogniwem, które pozwoliło mi połączyć w jeden łańcuch wieloletnią przyjaźń z aktorem. Realizacja trwała krótko, montaż też. To nietypowa produkcja.
Dlaczego dopiero teraz, 8 lat po śmierci Kinskiego, zdecydował się pan opowiedzieć szczerze o waszej współpracy?
Chciałem, aby film rozgrywał się w miejscach autentycznych, w których niegdyś razem pracowaliśmy. Głównie w Peru. Tam powstał "Aguirre gniew boży" i "Fitzcarraldo". Wcześniej nie udawało mi się zebrać na to środków finansowych. Poza tym dopiero niedawno dojrzałem do opowiedzenia tej historii.
Łączyły was szczególne więzi. Kinski pana nienawidził, o czym szczegółowo informował opinię publiczną w autobiografii "Ja chcę miłości".