Archiwum Polityki

Jak stworzyć firmę wybitną

Istnieją dwie tradycje myślenia o przedsiębiorstwie. Jedna każe postrzegać je jako integralną część społeczeństwa. Druga, jako autonomiczną instytucję o czysto ekonomicznej naturze. Nie muszę wyjaśniać, że jestem zwolennikiem tej pierwszej szkoły - upatruję w przedsiębiorstwie instytucji społecznej, stowarzyszenia osób, które podzielają te same cele i wartości. Z satysfakcją stwierdzam, że coraz więcej korporacji zachodnich przybiera taki właśnie charakter. Nie muszę też dodawać, że większość Polaków myśli w nurcie drugiej tradycji.

Jest zapewne kilka powodów, dlaczego Polacy nie traktują przedsiębiorstw jako instytucji społecznych. Ważne znaczenie mają doświadczenia PRL. Państwowe - a więc nie nasze, gdyż na państwo nie mieliśmy wpływu - przedsiębiorstwa miały wszelkie cechy organów władzy. Po wojnie zatrudnienie w nich odbywało się w drodze skierowania, a nie wolnego wyboru. Potem, a zwłaszcza w latach kryzysów gospodarczych, w przedsiębiorstwie centralny planista dyrygował życiem obywatela: dawał mu mieszkanie, kartki na żywność, skierowanie do ośrodka wczasowego, kwiatek z okazji imienin. Wspomnienie tego upokarzającego, podobnego do pańszczyzny uzależnienia musi do dziś skłaniać do dystansu wobec przedsiębiorstwa, mimo że fundamentalnie zmieniło ono swój charakter (choć u wielu wzbudza nostalgię za czasami, gdy za wszystko odpowiedzialny był ktoś inny).

Jesteśmy też narodem, który ostro rozróżnia sfery prywatną i publiczną i jest wobec tej drugiej nieufny. Przedsiębiorczy i zapobiegliwi w domu, jesteśmy bierni i roszczeniowi poza nim. Łatwo to sprawdzić, wchodząc do pierwszego lepszego bloku mieszkalnego - zadbane mieszkania kontrastują z zapuszczoną klatką schodową i zaśmieconym podwórkiem. Ponoć nauczyły nas tego lata współżycia z instytucjami powołanymi lub licencjonowanymi przez obce państwo. Minąć musi pewien czas, zanim zrozumiemy i zinternalizujemy ideę społeczeństwa obywatelskiego, a bez tego nie zaczniemy postrzegać przedsiębiorstw jako instytucji społecznych.

Dopiero też uczymy się rynku, kapitalizmu. Na razie poznaliśmy tylko ich najbardziej widoczne cechy. Albo wydaje nam się, że poznaliśmy. Konkurencję rozumiemy, jak sądzę w większości, jako walkę, w której jedna firma chce pokonać inne. Działania przedsiębiorstw analizujemy w tym kontekście. Ta walka wydaje nam się nieprzyzwoita, każe odmawiać współpracy albo nawet odrzucać rynek jako niemoralny, antagonizujący ludzi, atomizujący społeczeństwo.

Polityka 41.1999 (2214) z dnia 09.10.1999; Gospodarka; s. 60
Reklama