Archiwum Polityki

Playbojowniczka

NULL

Było tak: na kanapie leżała jadowicie zielona poduszka. Z namalowanym kotem. Też zielonym, lecz na tyle dojrzałym, że zdążył poznać swych krewniaków miauczących u Saula Steinberga.

- Co to jest? - spytałem właścicielkę kanapy.
- To prezent od Hanki Bakuły - wyjaśniła Agnieszka. - Jak to w ogóle jest możliwe, że nie znasz Hani? Właśnie przyleciała z Nowego Jorku. I już za tydzień tam wraca, żeby sportretować Liv Ullmann, rozwieść się z kolejnym menem, zaręczyć się z maharadżą, wytresować bengalskiego tygryska tak, żeby przynosił w pysku dwa kilogramy "New Jork Timesa". Potem Hania będzie projektować kostiumy dla naturystów. I scenografię do audycji radiowej dla kaskaderów powypadkowych.
- Twoja koleżanka wygląda na osobę bardzo zajętą - westchnąłem.
- O, tak. Ale z pewnością ją poznasz. Jak nie tu, to tam.

Poznałem ją tu. Hanna Bakuła (wówczas tylko malarka) rozmawiała z kimś blondynowatym. Zapraszała go na kolacyjkę. Zauważywszy błysk lęku w monogamicznych oczach, rzekła łaskawie:

- No dobrze. Przyjdź ze swoim tłumokiem.

I wtedy uświadomiłem sobie to, co skryte wśród złośliwości i drwin dochodzi do głosu w felietonach Hanny B. z "Playboya", wydanych w zbiorze "Seks na kredyt" (KAW). Autorka wyczulona na barwy współczesności podświadomie tęskni do czasów, gdy obowiązywały towarzyskie hierarchie; damy miały audytorium potrafiące ocenić i docenić dowcip, dar obserwacji, umiejętność skrótu. Łatwo przecież obsadzić Bakułę w sytuacjach znanych z relacji pamiętnikarzy. Opisujących styl dawnych konwersacji.

- Proszę, niech pani pogodzi się z Bogiem - agitował krynolinową pra-Bakułę ówczesny Niewęgłowski, środowiskowy labuś.
- A czy ja się z nim kiedykolwiek pokłóciłam?

Polityka 42.1999 (2215) z dnia 16.10.1999; Groński; s. 93
Reklama