Słucha pan Kazika Staszewskiego?
Słucham muzyki klasycznej. Kazik miał ponoć do mnie pretensje, że śpiewałem piosenki jego ojca, ale może dzięki temu sam się nimi zainteresował. Kiedy zaczął je nagrywać, poszedł moim zdaniem w złą stronę, zamazując aranżacjami i ekspresją sens tych tekstów, które przez połączenie elementów knajackich z czystą poezją ocierają się o genialność. Wcześniejszy Kazik, ten sprzed nagrań ojca, był niesłychanie autentyczny, dosadny, bezkompromisowy wobec władzy, Boga, Kościoła itd. Był mi w tym bardzo bliski. Potem utracił kontrolę nad ekspresją i w okresie "12 groszy" zbyt dosłownie odzwierciedlał chaos, który chciał opisać.
Dlaczego nie chce pan przedstawiać Polski tak drapieżnie jak Kazik?
To wynika z biografii. Ostatnim przebłyskiem mojej drapieżności był program "Wojna karnawału z postem" z 1992 r. Zacząłem sobie cenić dystans, opis, refleksję, a nie ferowanie wyroku. Kiedy wszystko wolno i wszyscy krzyczą, wolałem z przemyślanej przekory pójść w innym kierunku. Wyciszenia. Zrezygnowałem z tematów tabu, bo teraz jest mnóstwo specjalistów od śpiewów martyrologicznych. Kiedy tylu młodych ludzi krzyczy, że świat jest obrzydliwy, wolę poszukać w tej obrzydliwości ludzkiej motywacji.
Ale w najnowszym programie, w piosence "Rechot Słowackiego" śpiewa pan: "Trudniej człowieka naprawić niż państwo..."
Ale nie wrzeszczę wprost, że Buzek jest idiota, a Kwaśniewski - hipokryta, tylko szukam formy bardziej uniwersalnej. Solą wszelkiej sztuki jest dla mnie ironia. Tymczasem w polskiej sztuce estradowej i w ogóle w świecie myślenie symboliczne zanika. Młodzi ludzie wrzeszczą, jakby mieli nóż na gardle, ja mam z tym mały kontakt emocjonalny. Myśmy mieli nóż na gardle na przełomie lat 70.