To że czas płynie, uświadamiają nam dzieci. Wyrastają ze starych ubranek i butów, z dnia na dzień stają się starsze i wtedy patrząc na nie widzimy, że to nam samym lat przybywa, chociaż na pierwszy rzut oka lustro nic nowego nie mówi, a przyjaciele nieszczerze powtarzają: "Ale ty się trzymasz" albo "Pani to się nic nie zmienia".
Samo starzenie w biologicznym sensie jest faktem banalnym i nie wartym szczególnych rozważań. To, czego nie można odwrócić ani zatrzymać, nie powinno zaprzątać uwagi. Rozpaczliwe zabiegi Fausta budzą w nas zawsze politowanie i wzgardę. Wiadomo, że czart oszuka i czasu zatrzymać się nie da. Nie pomoże ani cyrograf na sprzedaż duszy, ani też kuracje hormonalne i zabiegi plastycznej chirurgii. W ostatecznym rachunku zwycięży przemijanie, więc rozsądnie jest się z nim pogodzić.
W ramach świadomie prowadzonych zabiegów o to, by oswoić upływ czasu i pogodzić się z tym, że on przemija, warto się bliżej kontaktować z młodzieżą, bo ona właśnie najlepiej uświadamia nam, że czas płynie, a na nasze miejsce są już tłumy następców. Prędzej czy później (dla nas lepiej, by później) zajmą oni nasze miejsce na parnasie lub intratne posady, wypchną hasła z naszym nazwiskiem z nowych wydań encyklopedii i zajmą biurka i szafki na ubrania.
Wszelkie kontakty z młodszym pokoleniem dzielą swoiste cezury. Co kilka, czasem kilkanaście lat rodzą się ludzie zupełnie odmienni od swoich poprzedników; ludzie, których dzieli od poprzedników (a łączy między sobą) jakieś nowe, kolektywne doświadczenie (albo też brak doświadczenia, które było udziałem poprzedników). W moim życiu pamiętam, że tak było, kiedy po pokoleniu, które brało czynny udział w wojnie, pojawiło się to, dla którego wojna była wspomnieniem z dzieciństwa, a chwilę potem następne, dla którego wojna nie istniała.