Archiwum Polityki

Albo film, albo do widzenia

Na dużym ekranie obejrzeli już 6064 filmy. Choć właściwie to Maria tyle ich widziała. Bogdan pojawił się przy 1798. Odnotowanym w jej zeszycie. Był to "Król, dama i walet" Jerzego Skolimowskiego, 1973 r. Trzynaście lat później wzięli ślub. Teraz - na emeryturze - mają jeszcze więcej czasu, choć nie pieniędzy, by nadal wspólnie żyć kinem. Każdy film rejestrują w zeszycie: kolejny numer, tytuł, reżyser, rok obejrzenia.

Szczególny okazał się film z numerem 6000: "Operacja Samum" Władysława Pasikowskiego. Obejrzana 15 maja 1999 r. w poznańskim Multikinie. - Taka niespodzianka! Za chodzenie do kina dostać tort! - śmieje się Maria, odrzucając z ramion półsiwe loki. Dyrekcja Multikina podarowała im również karty wolnego wstępu do końca roku. - Dla emerytów - jak znalazł! - dodaje Bogdan głosem jak z reklamy: wyraźnie, z przekonaniem i tak, by zmieścić się w czasie.

Gdyby nie ten głos, nikt w Multikinie raczej nie wiedziałby, że zbliża się ich sześciotysięczny film. - Bogdan pochwalił się pani bileterce - wyjaśnia Maria - i tak się chyba rozeszło.

Przedtem też każdy tysiąc filmów świętowali tortem, ale przez siebie kupionym. Zawsze bez znajomych. Mimo ponawianych wciąż zaproszeń. - Nie chcieli przychodzić i koniec. Wyśmiewali naszą pasję. Teraz zresztą... - Marii przerywa Bogdan, zaciskając pięści: - Teraz, Maryleńko, to im wstyd! Obcy uznali nasze tortowanie, a oni niby najbliżsi... - milknie rozkładając ręce.

Jedna z bardzo bliskich im osób trochę się martwi: - Oni tkwią w filmie, a to przecież coś sztucznego. Znajomych raczej nie mają. Dzieci też nie, ani żadnego porządnego gospodarstwa. Ale co ja mogę? To ich sprawa.

Maria niechętnie o tym mówi. Rzuca parę słów o ciotkach. O sąsiadce, że nie najlepiej się układa. A w ogóle: - Nie, to nie. Nie chcą, niech nie przychodzą.

Nic dwa razy

Pierwszy raz poszła do kina z mamą. Choć to tata nie opuścił prawie żadnej premiery. Oglądała wtedy chyba jakieś bajki. Maria przypomina sobie coś jeszcze: Styczeń, dwadzieścia stopni mrozu, a ona - czterdzieści stopni gorączki. W dodatku piątek, więc premiera! A tu leż w łóżku i choruj. Do tego stanowczość taty: o wyjściu do kina nie ma mowy.

Polityka 46.1999 (2219) z dnia 13.11.1999; Na własne oczy; s. 100
Reklama